Kiedy gromadząc materiał na temat lubańskiego gimnazjum, przeglądałem jeden z numerów „Der Kirchenkreis Lauban” z kwietnia 1933 roku, nota bene wkładki do ewangelickiej śląskiej gazety „Unsere Kirche”, natrafiłem na interesujące mało znane szczegóły z życia założyciela drugiego pod względem wielkości zakładu meblarskiego w Olszynie.
August Hainke, bo o nim mowa, przyszedł na świat 18 czerwca 1852 roku w miejscowości Küpper, w domu o numerze 165, jako syn tkacza Karla Gottlieba Hainke i jego żony Anny Rosine Friedericke z domu Weikert. Jego dom rodzinny stał, a może jeszcze stoi, tuż obok pastorówki. Ówczesny pastor Schreck angażował małego Hainkego do niewielkich prac przy kościele oraz zabierał go ze sobą na wizyty u chorych, często miało to miejsce przy niekorzystnej pogodzie. O tych chwilach Heinke później chętnie i często opowiadał swoim dzieciom podkreślając, że pastor Schreck traktował go z wielką miłością. Hainke zawsze deklarował również wdzięczność w stosunku do ówczesnego właściciela dóbr Küpper, hrabiego zur Lippe.
O tym, jak niezwykle ciężko musiało być jego rodzicom wychować pięcioro dzieci, trzy dziewczynki i dwóch chłopców, mówi chociażby fakt, że rodzina nie tylko „rzadko miała na stole mięso, ale i chleb nie zawsze był pod ręką”. Z reguły spożywali zupę mączną i kartofle z solą. Kiedy jego rodzice przeprowadzili się do Radzimowa (Bellmansdorf) – młody August rozpoczął terminowanie u stolarza w sąsiednim Zawidowie uzyskując w konsekwencji zawód stolarza. W Radzimowie sytuacja materialna rodziny zaczęła się stopniowo polepszać. Ojciec Hainkego zaczął załatwiać zlecenia dla grupy tkaczy, a następnie wykonane przez nich produkty dostarczał do Żytawy. Tak więc bardzo często musiał on pieszo przemierzać drogę z Radzimowa do Żytawy. W Żytawie towar składano na wysokiej rampie, co jak wspominał, nastręczało wiele trudności. Zanim Hainke junior zaczął naukę w Zawidowie, wielokrotnie zastępował ojca w ciężkich wędrówkach. Oczywiście w Żytawie musiał również wspinać się na wspomnianą rampę. Z czasem lepsza sytuacja materialna ojca pozwoliła mu na wynajęcie furmanki. Młody Hainke dalej pracował ponad swoje siły, a często jego dzień pracy trwał ponad 14 godzin. Wkrótce nadmierny wysiłek fizyczny odbił się na zdrowiu. Problemy z kręgosłupem spowodowały, że musiał na dłuży czas porzucić pracę u ojca.
Po zakończeniu nauki w Zawidowie Hainke wyjechał do Olszyny i przez pewien czas pracował w firmie Roberta Ruscheweyh – była to kolejna niezła szkoła życia. W wieku 22 lat ożenił się z córką mistrza piekarskiego z Olszyny, a następnie wyjechał z żoną do Legnicy, gdzie dostał pracę w słynnej fabryce pianin i fortepianów Eduarda Seilera. Tam też, jak na ówczesne czasy, zaczął dobrze zarabiać. Bardzo dobrze wykonywane opłacalne prace monterskie pozwalały tygodniowo zarobić do 50 marek – tak więc jego solidność przyniosła już pierwsze owoce. Właściciele legnickiej firmy chcieli zatrzymać go u siebie i uczynić mistrzem, ale odrzucił tą propozycję, opuścił firmę Seilera i ze wspaniałym świadectwem powrócił do Olszyny, gdzie zamieszkał w domu swojej teściowej. Niestety, zaledwie po 5 latach szczęśliwego pożycia małżeńskiego utracił żonę, która zmarła na tyfus. Wkrótce poślubił Annę Blochmann, córkę siodlarza z Leśnej. U jej boku przeżył szczęśliwie następne 40 lat. Anna zmarła w 1924 roku. Druga żona odegrała istotną rolę w awansie społecznym rodziny. Nie tylko troszczyła się o męża i dzieci, ale zajmowała się również interesami. Była pracowita, oszczędna, porządna i solidna.
Po tym, jak August Hainke usamodzielnił się zawodowo, doświadczył wszystkich trudności, z jakimi muszą się zmagać młodzi przedsiębiorcy. Choć nie brakowało zleceń, to zdarzały się również problemy z płynnością finansową. Większość zysków musiała być inwestowana w rozwój zakładu. Aby dotrzymać kroku szybko postępującej industrializacji należało stale wprowadzać nowe narzędzia i maszyny oraz rozbudować fabrykę. Początkowo Hainke nabył maszyny napędzane siłą ludzkich mięśni. Potem, zanim wprowadził maszyny parowe, założył staw, aby wykorzystać wodę jako siłę napędową w fabryce. W firmie pełnił on rolę projektanta, konstruktora, krawca, kupującego i sprzedającego. W 1894 roku zbudował murowaną fabrykę, w którą po jego śmierci dalej inwestowali synowie - Carl i Richard. Liczba zatrudnianych przez firmę pracowników wzrosła z 60 do 100 w roku 1900 i do 200 w roku 1910.
Kiedy w 1914 roku obaj synowie Hainkego z drugiego małżeństwa, wyruszyli na wojnę, cały ciężar prowadzenia firmy spoczął na jego barkach. Do 1924, czyli przez 27 lat samodzielnie kierował firmą. Jego synowie byli tylko pracownikami. W 1924 roku sprzedał fabrykę swoim synom, pozostał jednak jej dyrektorem. Praktycznie do śmierci doradzał i pomagał synom w prowadzeniu interesu. Po I wojnie fabryka zwiększyła zatrudnienie, a w jej murach pracowało 450 robotników. Najpierw produkowano tylko rozsuwane stoły (patent Hainkego), potem zaczęto wytwarzać również meble, a w szczególności krzesła.
Do lat trzydziestych mury fabryki opuściło ponad 200 tys. stołów. Rozchodziły się po całym świecie (trafiały nawet do południowej Afryki i Chin). Przy pracy pełną mocą wydajność fabryki w skali roku kształtowała się w następujący sposób: 10 tys. rozkładanych stołów, 2 tys. zestawów pokojowych (przeważnie jadalnie) oraz wiele tysięcy krzeseł.
Kiedy skierowalibyśmy nasz wzrok na mały domek w rodzinnej Miedziance, stojący pomiędzy potokiem Rottbach a miejscem określanym jako Mühlgraben i porównali z potężnym założeniem fabrycznym w Olszynie, to chętnie zgodzilibyśmy się z oceną wystawioną Hainkemu przez synów: „August Hainke był nieprzeciętną osobą, a boże błogosławieństwo towarzyszyło nieprzeciętnym dziełom jego życia”.
W 1925 roku Hainke ożenił się po raz trzeci. Ten zawsze do przesady ambitny człowiek zmarł 30 marca 1933 roku w wieku 81 lat, opłakiwany przez swoją załogę i całą wieś. Jego śmierć był lekka i bezbolesna. Kiedy umierał z jego rodzeństwa żyła jeszcze starsza siostra - Ernestine Urlich w miejscowości Karlsdorf. Po Robercie Ruscheweyh Olszyna straciła swojego drugiego syna, a wspólnota ewangelicka dobroczyńcę i organizatora. Spoczął na lokalnym cmentarzu w widocznym do dzisiaj okazałym grobowcu rodzinnym.
Nadchodzące Święta Bożego Narodzenia są, jak co roku, momentem zadumy i radości, więc czasem puśćmy wodze fantazji i pomyślmy o ludziach, którzy tworzyli lokalną rzeczywistość.
Tą drogą składam Państwu najserdeczniejsze życzenia zdrowia i wszelkiej pomyślności i... zapraszam do historii – bo to jest świadectwo czasów!
Zbigniew Madurowicz
Z dnia: 2011-12-21, Przypisany do: Nr 24(431)