W okowach polityki
Już kilka razy na łamach ZL pisaliśmy o miejscu Lubania, powiatu i naszego subregionu w strategii rozwoju Dolnego Śląska i za każdym razem konkluzja tych wywodów jest na ogół niezbyt optymistyczna. Mówiąc bardzo ogólnie jesteśmy postrzegani jak strefa przejściowa między wyróżnionymi w owym dokumencie obszarami wzrostu, w dodatku mało wyraziści choćby pod względem gospodarczym, stąd m.in. nie jesteśmy za bardzo doceniani przez strategów i planistów wojewódzkich. Nie da się ukryć, że to dla nas strata nie tylko wizerunkowa ale i ekonomiczna. Wspomniana strategia będzie bowiem podstawą przy sięganiu po środki unijne w nowej perspektywie budżetowej UE, dlatego tak pochylmy się nad tą kwestią bo tu chodzi o nasz rozwój, o naszą przyszłość. Ale – jak się okazuje – to nie jedyny problem z tymi pieniędzmi. Ni stąd, ni zowąd wybuchł ostry spór o to, jak i gdzie powinne być przede wszystkim kierowane te fundusze w ramach Dolnego Śląska. Uproszczając całą sprawę można ją sprowadzić do dylematu – czy te środki mają iść na Wrocław jako metropolię, czy równomiernie na cały obszar województwa. Nie trzeba tu dodawać, że głównie interesuje nas tu druga opcja. Tymczasem np. Andrzej Łoś, były marszałek Dolnego Śląska a obecnie radny sejmiku, przy otwartej przyłbicy na łamach prasy stwierdził, że Wrocław jako stolica regionu powinien być uprzywilejowany przy dzieleniu środków zewnętrznych. Preferencja ta ma wynikać z faktu, że jak ponoć uczy praktyka rozwój odbywa się najczęściej w następujący sposób – najpierw prze do przodu najważniejszy ośrodek regionu, który jako lokomotywa z czasem pociągnie za sobą peryferie. Podobnie myśli także obóz prezydenta Wrocławia Rafała Dutkiewicza. Jego pełnomocnik ds. transportu wprost powiedział:
- Jeśli pieniądze pójdą na prowincję, to mogą zostać niewydatkowane, a w pewnych dziedzinach wręcz zmarnowane.
Ostro powiedziane. To może nas irytować, ale takie jest patrzenie z Wrocławia na „teren”. Godzenie się na taką opcję to przyzwolenie na „rozwój różnych prędkości” i dalsze zapóźnienie cywilizacyjne naszych terenów. Przynajmniej na jakiś czas, dopóki „lokomotywa wrocławska” nie pociągnie nas do przodu… Czy tak będzie trudno powiedzieć. W ostatnim czasie wyszedł z rządu sygnał, że chce on, mimo presji dużych miast, przy nowym podziale pieniędzy z Unii Europejskiej postawić na… zróżnicowany rozwój kraju i wspierać nie tylko metropolie. Czy to ukróci zapędy Wrocławia, zobaczymy. Ważne jest, że tam wyżej dostrzeżono problem z „ssącymi potworkami”, jak określono nasze urbanistyczne molochy. Czy jednak z tego stanowiska rządu możemy być w pełni zadowoleni? Na pewno w części tak, choć i tu należy dostrzegać pewne zagrożenia dla nas. Jak się wgłębić w założenia planów resortu rozwoju regionalnego czy poglądy ministra Boniego, to widać to jak na dłoni. „Chcemy rozwijać kraj nie tylko w oparciu o wielkie miasta – pisze minister – ale o unikalną w Europie sieć dużych i średnich miast, rozłożonych równomiernie geograficznie. Dostrzegamy w tym duży potencjał dla zrównoważonego rozwoju Polski”.
Pięknie to brzmi tylko gdzie w tym wszystkim miejsce dla tych mniejszych? No właśnie gdzie?