Szybko przyszedł rok 1945 i fatalny koniec. Lubań znalazł sie w bezpośredniej strefie walk. Kobiety i dzieci musiały opuścić miasto. Oczywiście, nakazem władz, gazeta miała obowiązek pojawiać się w miarę regularnie, aby nie wprowadzać niepokoju pośród pozostałych mieszkańców.
Napływały sprzeczne komunikaty, odgłos walk jednego dnia nasilał się, aby następnego przycichnąć. Naloty radzieckich samolotów stały się codziennością. Decyzją komendanta miasta oczyszczono z ludności przylegające wioski, których mieszkańcy nie kończącymi się kolumnami, jedni pieszo inni na wozach, przemieszczali sie na zachód. Siedziba wydawnictwa oblegana była przez mieszkańców w oczekiwaniu na pomyślne wieści. Niestety władze dbały o „właściwy” przepływ informacji, wydając gazetę na rozkaz.
W tętniącej wcześniej życiem i pracą firmie wyludniły sie hale maszyn i korytarze, a zdolność pozyskiwania za pomocą teleksu nowych informacji została ograniczona cenzurą. Z powodu podejścia Rosjan w bezpośrednie sąsiedztwo miasta w zasadzie zaprzestano rozprowadzania gazety na terenie powiatu, natomiast mieszkańcy Lubania zostali poinformowani, że „Laubaner Tageblatt” ukazuje sie nadal, ale po odbiór numerów należy zgłaszać sie w biurze. Oczywiście każdy kolejny numer ograniczony był do dwóch stron.
W najbliższych tygodniach bezpośrednie walki zniszczyły miasto blisko w 80 proc. 1 marca Generał Schörner podjął decyzję o kontrataku w kierunku na Lubań Śląski. Zaskoczone oddziały radzieckiej 3. Armii Pancernej Gwardii zostały wyparte z miasta. Goebbels był wniebowzięty. 8 marca z fotografami z Ministerstwa Propagandy wybrał się do Zgorzelca, gdzie spotkał się z Schörnerem. Razem pojechali do Lubania, by wygłosić przemówienie w czasie parady oddziałów Wehrmachtu, Volkssturmu i Hitlerjugend. Goebbels przed kamerami wręczył Krzyże Żelazne kilku członkom Hitlerjugend, a potem obejrzał zniszczone w czasie operacji czołgi.
Pani Bahro-Goldammer skorzystała z okazji i powróciła, aby zaopiekować się majątkiem firmy. Drukarnia przeżyła ciężkie walki. Budynek częściowo pozbawiony był dachu, drzwi i okna szeroko otwarte, częściowo zniszczone, w środku panował wielki bałagan. Z pomocą kilku pracowników służących w Volkssturmie zabezpieczyła kolekcję roczników wydawanej przez 65 lat gazety, a także dokumenty finansowe, biznesowe i rzecz bezcenną - telegraf. Równocześnie zabezpieczając budynek zadbano o przywrócenie do użytkowania podstawowe maszyny.
Liczono na rychły pełny powrót i normalną pracę.
W nocy z 8 na 9 maja 1945 roku ucichły strzały, zakończyła się wojna. Zaczęła się ewakuacja pozostałej ludności Śląska. Rosyjski dowódca za karę, że Lubań był broniony przez partyzantów (czyt. Volkssturm) nakazał bezzwłoczne opuszczenie miasta i zezwolił przez 3 dni (14-16 maja) na plądrowanie domów i zakładów. Oczywiście grabieże nie ominęły również drukarni. Kiedy pani Bahro-Goldammer powróciła ponownie do Lubania zastała drukarnię w stanie dużo gorszym niż po „wyzwoleniu” w marcu. Powróciła z wiernymi pracownikami. Nie udało sie to Carlowi Friedrichowi Goldammerowi, który potrzebował tygodnia na dotarcie z Cuxhaven do Zgorzelca, niestety w tym czasie przekraczanie Nysy zostało zablokowane i faktyczny właściciel drukarni musiał się z tym pogodzić.
Wszystko, co było w szafkach, zostało wyrwane i rozrzucone na podłodze, cenne przedmioty zostały splądrowane. Nie było światła i wody, wszystkie okna były wybite, po podłodze mieszał się gruz z czcionkami - sortowanie było niemożliwe. A jednak udało sie grupce pracowników zabezpieczyć zakład, pomimo nieprzychylnego deszczowego początku lata 1945 roku.
Wraz z powołaniem nowych władz powiatowych pojawiły się nowe zadania postawione przed drukarnią. Reglamentacja żywności wymusiła druk kartek i niezbędnych druków. Maszyny napędzano ręcznie. Od połowy czerwca drukowano również katalogi i druki dla komendantury radzieckiej. Uratowało to maszyny przed wywozem na wschód, w czym spory udział miała Olga Bahro-Goldammer.
Wcześniej, 1 czerwca, polskie wojsko skonfiskowało drukarnię. Zamiast „Laubaner Tageblatt” rozpoczęto druk polskiej gazetki „Na Straży”. Od początku września 1945 roku ruszył druk z polskimi nazwami ulic, sklepów i zakładów. Fakt ten był bolesny dla pozostałej załogi niemieckiej. Tym bardziej, że powoli pojawiali się w drukarni polscy pracownicy, którzy zamieszkali na piętrze rodzinnego domu Goldammerów. Teraz to oni byli w posiadaniu kluczy, a właścicielka została usunięta z budynku.
Czasy były niespokojne, wręcz niebezpieczne. Rabunki, kradzieże i stała niepewność pozostałych Niemców. We wrześniu w drukarni zatrudniony został Polak na stanowisku dyrektora technicznego. Od tego czasu drukowano już wyłącznie w języku polskim. Przed budynkiem stanęli polscy strażnicy, niemiecko brzmiące napisy zostały zamalowane, a na maszcie powiewała polska flaga.
Polskie wojsko wycofało się z drukarni jesienią 1945 roku, zakład początkowo znacjonalizowano, a następnie utworzono przedsiębiorstwo państwowe z nowym dyrektorem. U niemieckich członków załogi wzbudzało to wszystko ogromne emocje. Nie trwało to długo, gdyż w 1946 roku wszyscy Niemcy, poza specjalistami nie do zastąpienia, zostali zmuszeni do opuszczenia Śląska i wyjechania na zachód. Najtrudniej było opuszczać Lubań Oldze Bahro-Goldammer. Wyjechała z jedną walizką w ręku, mimo że sumiennie prowadziła zakład, ratując go przed zniszczeniem. Nie była już świadkiem wywozu cennych maszyn do Warszawy w 1947 roku.
Carl Friedrich Goldammer nie mogąc przedostać sie do rodzinnego Lubania powrócił do miejscowości Bentwisch, niedaleko Cuxhaven. Zamieszkał na farmie swojej najstarszej córki Hannelotte. Wcześniej znalazły sie tam obie młodsze córki: Johanna i Rosmarie. Syn Carl Wolfgang, który służył w marynarce, po zawinięciu do Flensburgu odszedł z marynarki wojennej i po kilku przygodach odważył sie na ryzykowny rejs po Łabie do Bentwisch. W ten sposób rodzina ponownie zjednoczyła się.
Sukces „Laubaner Tageblatt” miał swój ciąg dalszy. Wydawano go już w Niemczech dla wysiedlonych z powiatu lubańskiego. Pomysł szybko się rozrósł, kiedy dyrektor Sparkasse Georg Büchler odtworzył listę wysiedlonych z powiatu bolesławieckiego. Efektem spotkania z Goldammerami stał się do dzisiaj wydawany „Bunzlauer Heimatzeitung”.
Na początku 1954 roku Carl Friedrich Goldammer został sparaliżowany, co ograniczyło jego możliwość poruszania się. Pomimo wysiłków syna Carla Wolfganga stan zdrowia niewiele sie polepszał, a ojciec wymagał stałej opieki. W Wielkanoc 1959 roku doznał pierwszego udaru, który go częściowo sparaliżował. Drugiego udaru już nie przeżył i zmarł 21 lipca 1959 roku w wieku 66 lat.
W ten sposób funkcjonujący w Niemczech nowy zakład przeszedł w ręce jego syna Carla Wolfganga. Wysokie koszty leczenia ojca nie przeszkodziły mu na odważne wzięcie dużego kredytu bankowego. Miał wsparcie w żonie Linie, co zaowocowało nie tylko rozbudową zakładu, ale także drukiem kolejnych czterech gazet regionalnych („Friedländer Heimatbrief”, „Breslauer Kreisblatt”, „Grottkau-Falkenberger Heimatblatt” i „Guhrauer Kreiszeitung”). Zadbał również o poszerzenie grona współpracowników i korespondentów, co pozwoliło od lutego 1955 roku na wydawanie comiesięcznych numerów.
Kiedy firma Goldammera zawiesiła czasowo działalność, wszystkie tytuły drukowane były w drukarniach zagranicznych. Nie trwało to długo, kiedy Carl Wolfgang Goldammer w listopadzie 1960 roku kupił w północnej dzielnicy miejscowości Scheinfeld pomieszczenia po byłej drukarni Weltza przy Schwarzenbergerstrasse. Rozpoczęła się trzecia odsłona rodzinnej sagi - już z daleka od Lubania.
Budynek był w nie najlepszym stanie, do tego doszedł dość wysoki koszt dzierżawy (10.000,- DM), maszyny i inwestycje towarzyszące pochłonęły ponad 60.000,- DM, uzupełnieniem była pożyczka redakcji Heimatblatt. Opinia obiegowa, że przesiedleńcy w Niemczech mogli otrzymywać wystarczającą ilość pieniędzy na własną firmę nie była prawdą, przykładem oczywiście była firma Goldammera. Miejscowy bank nie udzielił kredytu budowlanego, co zmuszało do finansowania budowy z bieżących zysków drukarni. Od 1961 roku ruszyła produkcja na własnych maszynach z początkową kadrą 6 osób.
Goldammerowie rodzili się jako drukarze i umierali jako drukarze, tworząc lokalną historię. Drukarnia w Niemczech funkcjonuje do dzisiaj, a budynek byłej lubańskiej drukarni nadal istnieje. Zmienił jednak swoje przeznaczenie, ale jak wspomniałem pozostała historia, z którą się nie dyskutuje, i którą trzeba szanować.
Zbigniew Madurowicz
Z dnia: 2013-07-25, Przypisany do: Nr 14(469)