W realizacji tego pomysłu wspiera go terapeutka z lubańskiej poradni uzależnień Anna Zembrzuska, która cieszy się jego wielkim zaufaniem. Uważa ona, że każda droga do trzeźwości jest dobra, a Wiesiek ma dużo do opowiedzenia.
- Jak zacząłem trzeźwieć to mnie natchnienie naszło i to, czego ja nigdy nie mówiłem ludziom, nawet najbliższym osobom, żonie, przyjaciołom, to zacząłem przelewać na papier – mówi Wiesiek. - Po pięćdziesiątej którejś stronie, kiedy ponownie wszystko przeczytałem, zdziwiłem się, że ja to napisałem. Odbierałem to, jakby autorem była inna osoba. I to zmotywowało mnie do dalszej pracy. Opisywałem moje pijane życie - historie, odczucia, dziewczyny. Okazało się, że udawałem chojraka, ale tak naprawdę miałem słowiańską, ciepłą duszę. W którymś epizodzie piszę, jak uratowałem dziewczynę od zbiorowego gwałtu. Sam nie byłem trzeźwy, ale nie mogłem patrzeć na dziejącą się krzywdę. Kiedy zobaczyłem jej przestraszone oczy, wzywające pomocy, wyciągnąłem nóż, który wówczas stale nosiłem przy sobie, i ich przegoniłem. Dzisiaj kiedy widzimy się z nią na ulicy – a ma już grubo po pięćdziesiątce – nie mówimy nic, ale ja widzę tę jej wdzięczność w oczach. Innym razem przez alkohol, już jako rezerwista, mało nie zginąłem w wojsku. Niewiele brakowało, a zgniotły by mnie dwa samochody ciężarowe. Do tej pory pamiętam ten strach, że ginę, a jednak w moim piciu nic to nie zmieniło. Było we mnie wówczas jakby dwóch ludzi o różnych charakterach – jeden dobry, drugi zły. Okazało się, że ja przez to całe swoje chuligańskie życie tak naprawdę nie byłem zły. Chojractwo było tylko pozą – wspomina Wiesiek. – Kiedy wracam wspomnieniami do początków mojego picia, wychodzi mi, że już jako dziecko próbowałem alkoholu. W pierwszym kontakcie z nim – a była to bombonierka z buteleczkami likierowymi, którą przyniósł do domu ojciec – nie powiem żeby mi smakował. Natomiast już rok później zaczęła się moja droga do uzależnienia. Piłem ponad 40 lat. Trzeźwieć zacząłem przez dziwny przypadek, szczęście w nieszczęściu. Dwa lata temu zimą podczas mrozu usnąłem na dworze. Zgarnęła mnie policja. Dzisiaj mogę powiedzieć – choć wówczas jak mi mówiono, bo sam nic nie pamiętam, obrzuciłem policjantów stekiem wyzwisk – że ci ludzie być może uratowali mi życie. Dostałem wtedy po wytrzeźwieniu skierowanie na komisję do spraw uzależnień przy Urzędzie Miasta Lubań i poradzono mi, abym tego nie lekceważył. Poszedłem. A kiedy już usiadłem przed tymi ludźmi i spojrzałem na nich, zobaczyłem naprawdę zatroskane twarze. Pomyślałem, że jednak ktoś o mnie myśli, komuś na mnie zależy. Poczułem podświadomie ulgę i pomyślałem „nareszcie”. Choć wtedy jeszcze grałem chojraka, demonstrowałem, że mi nie zależy. A jednak skorzystałem ze skierowania i poszedłem na badanie biegłych, którzy stwierdzili u mnie uzależnienie od alkoholu. W konsekwencji podjąłem terapię. Nareszcie poczułem się naprawdę dobrze. Za każdym razem po takim spotkaniu czułem się lżejszy. W ramach terapii zacząłem pisać dziennik uczuć, który z czasem zaczął się przeradzać w książkę. Piszę dla samego siebie, nie myśląc, że jest to jakieś wiekopomne dzieło. Czasem, kiedy dopada mnie nawrót i odzywa się głód alkoholowy, czytam moją pisaninę i pomaga mi to bardzo – zwierza się rozmówca. - Na dzisiaj książka ma jakieś 150–160 stron, a opisuję dopiero rok 1972, więc zanim dojadę do 2011, kiedy przestałem pić, może to być już całkiem opasły tom. Pracowałem w zawodzie spawacza i nigdy nie myślałem, że będę pisał. Mam nadzieję, że moja książka zawierająca to wszystko, co drzemało w duszy najpierw pijącego, a potem trzeźwiejącego alkoholika, okaże się pomocna dla tych, którzy wchodzą na drogę uzależnienia. Jest to jakby moje posłannictwo. Ważna dla mnie sprawa.
Z dnia: 2013-09-12, Przypisany do: Nr 17(472)