Staramy się zatem co jakiś czas na naszych łamach prezentować ludzi zwykłych, nie piastujących żadnych ważnych stanowisk, ale stanowiących, jak to się mówi „sól naszej ziemi”. Ważne jest by przyszłe pokolenia, czytając roczniki „Ziemi Lubańskiej”, potrafiły sobie wyobrazić codzienność naszych czasów. Nie tylko otwarcia, sesje, budowy ulic, marketów, wybory. Pokazujemy osoby, które dzielą się z innymi swoimi życiorysami, przemyśleniami, planami – a tym samym zostawiają swój ślad w kronikarskich annałach naszej ziemi. Każdy jest inny i każdy ciekawy.
Z Ukrainy do Lubania
Iryna Marek, pełna ciepła kobieta, pochodzi z Ukrainy. Tak jednak potoczyły się jej losy, że wiele lat temu przyjechała do Polski i tutaj została. Mieszkała 140 km od Odessy, w miejscowości Oczaków nad Morzem Czarnym. Jej rodzina ma polskie korzenie. Ojciec pani Iryny był Polakiem, pochodził z Poznania, gdzie miał własną fabrykę. W czasie II wojny światowej został wywieziony na Sybir. Po 1945 roku nie wrócił jednak do swojej ojczyzny, bo poznał tam Ukrainkę i założył rodzinę. Zawsze jednak tęsknił, o czym świadczy choćby ostatnia jego wola. Po śmierci chciał spocząć w polskiej ziemi. I tak się stało, został pochowany w Lubaniu. Dzieciństwo i młodość pani Iryny spędzona na Ukrainie (ówczesnym ZSRR) to czas biedy i ciężkiego bytu.
- Zarobki w tamtym czasie były minimalne - wspomina pani Iryna. - Pensja nie wystarczała nawet na opłacenie mieszkania i mediów, nie mówiąc już o innych podstawowych potrzebach. Produkty spożywcze, których praktycznie nie było, były bardzo drogie. Wyżywienie rodziny przy jednej pensji graniczyło z cudem. W dużo lepszej sytuacji znajdowali się mieszkańcy wsi, którzy mieli własne uprawy.
Sytuacja materialna była tak ciężka, że pani Iryna w wieku 23 lat, pracując jako kierowniczka przedszkola, w ramach urlopu przyjechała z koleżanką po raz pierwszy do Polski. Po kilku dniach podróży dotarły do Zgorzelca, gdzie udało im się znaleźć pracę u ukraińskiego przedsiębiorcy budowlanego. Po powrocie na Ukrainę za zarobione pieniądze udało się kupić węgiel, ubranka dla dzieci oraz najbardziej potrzebne artykuły. W następnym roku doszło do kolejnego wyjazdu, tym razem udało się wyjechać na wizę do pracy. Zdobycie tego dokumentu wiązało się z opłatami, które - jak na panujące ówcześnie warunki zarobkowe - nie były wygórowane. Po przyjeździe do Zgorzelca okazało się, że przedsiębiorca, u którego Ukrainki pracowały rok wcześniej, zginął w wypadku samochodowym. Jakież było ich rozczarowanie. Ponieważ nie miały środków na kupno biletu, o powrocie na Ukrainę nie było mowy. Postanowiły zaryzykować. Kolejnym przystankiem na ich drodze był Lubań. Udało się tu im znaleźć dach nad głową w domkach wypoczynkowych na Kamiennej Górze. Dzięki grupie lubańskich taksówkarzy, którzy zaangażowali się w pomoc dla nich, znalazła się również praca. Pani Iryna stanęła na tyle mocno na nogi, że sprowadziła do siebie z Ukrainy córkę i syna. Rodzinie udało się przetrwać, zaklimatyzować i pozostać w Lubaniu. 25 lat spędzone w Polsce jest dla niej jednym z lepszych okresów życia. Tutaj, jak mówi, znalazła wielu życzliwych ludzi. Córki i syna nie udało się zatrzymać w Polsce. Córka po ukończeniu lubańskiego gimnazjum wróciła na Ukrainę, aby opiekować się dziadkami. Syn zaś wrócił do kraju i tam założył rodzinę, pracując w dobrze prosperującej ukraińskiej firmie. Po wielu latach pani Iryna może stwierdzić, że w Lubaniu czuje się bardzo dobrze. Ma tutaj wiele przyjaciół i znajomych. Mile wspomina pracę w jednym z lubańskich sklepów. Chciałaby starać się o obywatelstwo polskie, niestety względy finansowe obecnie na to nie pozwalają. Co kilka lat wyjeżdża do dzieci na Ukrainę. Ostatni wyjazd miał miejsce 2 lata temu. Jak na razie nie widzi możliwości powrotu do rodzinnego kraju na stałe.
Pilnie śledzi doniesienia z Ukrainy i uważa że, to co się tam obecnie dzieje jest przedłużeniem „Pomarańczowej Rewolucji”.
- Naród już nie może wytrzymać takiej agresji władzy i zależności od Rosji – mówi pani Iryna. - Jedynym słusznym rozwiązaniem jest zmiana prezydenta i jego otoczenia. Nowym prezydentem powinna zostać osoba, która rozumie potrzeby narodu i okaże mu konkretną pomoc.
W opinii pani Iryny bardzo dobrym kandydatem na prezydenta jest Witalij Kliczko.
– Ma poważanie u ludzi, naród mu wierzy, nie jest fałszywy jak obecny prezydent – konstatuje Ukrainka. - Nie interesują go pieniądze, tylko życie i los biednych mieszkańców Ukrainy, którzy chcieliby, aby w państwie była wolność i sprawiedliwość. Tak jak w krajach zachodniej Europy.
Według Iryny Marek na Ukrainie nastąpiła długo oczekiwana duża zmiana pokoleniowa.
- Społeczeństwo w średnim wieku, ale też seniorzy, jest zastraszane i boi się wyrażać swoje poglądy - twierdzi. - Natomiast młodzi ludzie mają dosyć obecnej sytuacji politycznej w kraju, są zdeterminowani i nie mają żadnych obaw i hamulców. Zrobią wszystko, aby doprowadzić do zmian obecnego systemu.
Pani Iryna z bólem śledzi doniesienia mediów ze swojej ojczyzny. Martwi się o kraj, ale przede wszystkim o dzieci. Pociesza się, że jeśli będzie im naprawdę źle, w każdej chwili mogą znaleźć azyl właśnie u niej, w Lubaniu.
(BAK)
Z dnia: 2014-02-20, Przypisany do: Nr 4(483)