25 lutego przybyło do miasta 270 kozaków pod dowództwem pułkownika Prendla. Wcześniej, jeszcze zanim Fryderyk Wilhelm III i car Aleksander podpisali nad Prosną układ kaliski, zalali oni Księstwo Warszawskie, a następnie przez Dolny Śląsk wtargnęli do związanej sojuszem z Napoleonem Saksonii. Tym sposobem pojawili się w Lubaniu, gdzie kwaterowali do 6 marca, po czym opuścili miasto, kierując się na Zgorzelec. Nowe, wojenne czasy zapukały do bram miasta.
Od 3 do 9 kwietnia przez miasto przemaszerowało wielu Prusaków i Rosjan. 19 kwietnia przybył car Aleksander wraz ze swoim orszakiem. Magistrat, duchowni i urzędnicy królewscy przywitali go w specjalnie przygotowanej na tą okazję honorowej bramie, ustawionej tuż przy słupie milowym koło Bramy Nowogrodzieckiej. Kwaterę zajął w domu Hüllesheimów przy Richterstrasse. Wieczorem na cześć władcy iluminowano miasto. 20 kwietnia w ratuszu odbyło się nabożeństwo z jego udziałem.
Na początku maja lubański sierociniec zaadaptowano na potrzeby prusko-rosyjskiego lazaretu, co wiązało się z wieloma uciążliwymi wydatkami. Miasto musiało dostarczyć łóżka, słomiane worki i jeszcze wiele innych rzeczy. Sieroty i więźniowie zajmowali w tym czasie dom Randela przy ul. Brackiej.
Po bitwie pod Lützen (2 maja 1813 roku) sojusznicze wojska pośpiesznie wycofały się za linie Kwisy. Artyleria natomiast chroniła pod Budziszynem odwrót ariergardy. Już 8 maja przywieziono do Lubania rannych w bitwie pod Lützen. Silne strzały artyleryjskie pod Bautzen słychać było nawet w Lubaniu. 22 maja pruski król i rosyjski władca ponownie zajęli kwatery w mieście. Z 23 na 24 maja opuściły miasto ostatnie wojska rosyjskie, które udały się na Dolny Śląsk. Rosjanie zabrali ze sobą zapasy zboża i mąki. W rekwizycjach byli prawdziwymi mistrzami. Bezwzględnie rabowali miejskie przedmieścia. Kiedy car opuszczał miasto, morale jego żołnierzy były bardzo niskie. Splądrowali piwnicę miejską i wypili trzymane tam wino. Wycofując się spalili most na Kwisie pomiędzy Lubaniem a Uniegoszczą. Nadchodzący w późniejszym czasie rosyjscy żołnierzy zbudowali prowizoryczny most na wysokości sierocińca i bronili go zaciekle przed podążającymi za nimi Francuzami. Wojska napoleońskie były jednak zdecydowanie liczniejsze i zdobyły przeprawę. Obozujący na przedmieściach Francuzi wcale nie byli lepsi od Rosjan. Wkrótce także i oni ruszyli w stronę Bolesławca i Lwówka Śląskiego.
4 czerwca pod Strzegomiem doszło do zawieszenia broni. W tym czasie dzień i noc wojska francuskie maszerowały przez Lubań. Okręg Kwisy ponownie dostarczył 125 rekrutów. 10 sierpnia świętowano urodziny Napoleona. 20 sierpnia przybył do miasta Napoleon, a następnego dnia ruszył w stronę Lwówka. 23 sierpnia ponownie zawitał do Lubania, jednak niemalże od razu ruszył w stronę Zgorzelca i Drezna.
Po bitwie nad Kaczawą wycofujący się francuscy żołnierze bronili przeprawy na Bobrze. Z 29 na 30 sierpnia zaczęli oni docierać do Lubania. Dzień później, kiedy ostatni z nich przekroczyli granicę, w płomieniach stanęły odbudowane pośpiesznie mosty na Kwisie. 1 września zjawili się Kozacy. Od 5 września nieprzerwanie ciągnęły przez miasto wojska rosyjskie, przekraczając wcześniej ponownie odbudowane mosty. Na Lubań nałożono kontrybucje w wysokości 14.000 talarów. W dniach 16-18 października doszło do bitwy pod Lipskiem, która diametralnie odmieniła sytuację w regionie.
Rok 1814 zaczął się dla Lubania niezbyt szczęśliwie. Zażądano wówczas od miasta świadczeń na rzecz wojny w wysokości 20.000 marek. Bezustannie maszerowały przez Lubań wojska sprzymierzonych ze wschodu na zachód. 20 stycznia pojawili się w mieście jeńcy francuscy. Zdrowych zakwaterowano w folwarkach, a chorych na Weidenstrasse. Mieszkańcy Weidenstrasse musieli się wyprowadzić i znaleźć sobie inne kwatery. Sytuacja ta stała się tak uciążliwa, iż próbowano szukać pomocy w Dreźnie u księcia Reppnina – niestety bezskutecznie.
15 kwietnia z okazji zajęcia przez sprzymierzonych Paryża iluminowano Lubań. W dalszym ciągu trwały przemarsze różnych wojsk, a na miasto spadały kolejne kontrybucje. O tym, jak wyglądało życie w Lubaniu od czasu bitwy pod Budziszynem, można dowiedzieć się szczegółowo z kroniki rodziny Haase-Heinke:
„19 lutego - kiedy weseliliśmy się z okazji ślubu mojej córki z radcą prawnym Weinertem, w domu stojącym na rogu Badergasse i Rynku, a należącym do mojego zięcia (mąż mojej najstarszej córki) - rozeszła się pogłoska o nadchodzących Rosjanach. Następnego dnia w czwartek około godziny 2 popołudniu prawie 100 kozaków przejechało konno przez rynek. Zostali oni zakwaterowani w Uniegoszczy i musieli być utrzymywani przez miasto. W Bramie Mikołajskiej i Nowogrodzieckiej ustawili straże. Miały one tutaj zostać do momentu przybycia pozostałych sił i trzymać wartę. W drugim dniu Świąt Wielkanocnych nadciągnął trzon armii rosyjskiej. My lubańscy piekarze już wcześniej otrzymaliśmy rozkaz wypieku chleba dla Rosjan. Otrzymaliśmy niezbędną do tego ilości mąki. Pierwsza dostawa, wyniosła łącznie 32000 funtów chleba (bochenek ważył 6 funtów).
Teraz, mimo kilku przerw, trwało to w zasadzie bezustannie, aż do chwili kiedy w miesiącu maju 1813 roku po nieszczęśliwych bitwach pod Lützen i Bautzen i po tym jak przetoczyła się tędy ogromna liczba wozów pełnych zblazowanych Rosjan zmierzających do śląskiego klasztoru w Lubiążu, przeszli przez nasz region rejterujący rosyjscy żołnierze. Kwaterunki ciągnęły się bez końca. Nawet Pan gen. Rüdiger z zielonych rosyjskich huzarów z czterema adiutantami, niezliczonymi służącymi i żołnierzami oraz całym konnym taborem stał u mnie na kwaterze od popołudnia 23 maja do następnego dnia. Przede wszystkim szczególnie uciążliwi byli dwaj źli mężczyźni przebywający w kuchni. Trwające całą noc gotowanie zdawało się nie mieć końca. Nie da się opowiedzieć, ile kosztowała mnie ta jedna noc, szczególnie że moja kuchnia nie mogła sprostać ich żądaniom. A teraz jeszcze do tego ciągły wypiek chleba pod groźbą egzekucji. W tej sytuacji grzeszna myśl „lepiej być martwym niż żywym” zdaje się być w pełni wybaczalna.
Co tylko z jedzenia i picia mogło zostać zabrane przez rejterujących Rosjan, zostało wzięte. Wszystko brali przemocą. Zabrali mi cały chleb – do ostatniego kęsa. Eskadra huzarów wizytowała mój dom, od piwnicy po strych. Naciski i ponaglenia trwały całe przedpołudnie. Ponieważ nie mogłem już dać im więcej, wielokrotnie wisiało nade mną zagrożenie obicia przez Rosjan biczem. Szczególnie groził mi nim jakiś rosyjski oficer, ale ja mogłem go zadowolić jedynie czterema chlebkami, które mój syn Karl ukrył w celu ocalenia nas samych.
Ledwie zniknęli Rosjanie, którzy w trakcie swojego wyjazdu podpalili mosty w Uniegoszczy i ze stojącej na Górze Lachmanna baterii wystrzelili w stronę miasta haubiczny granat, który przebił dach folusza sukienniczego i rozbił się na brzegu Siekierki, a zaczęli przybywać postępujący za nimi Francuzi i Wirtemberczycy, raz pojedynczo, a raz masowo. Ci niemalże natychmiast, aby kontynuować pościg, ugasili płonące jeszcze mosty i przywrócili je do użytku. Ten dzień był dniem największego strachu, kiedy niczego innego nie można było się spodziewać jak tylko tego, że w naszym mieście dojdzie do rzezi.
Nie lepiej było następnego dnia. Wówczas w trakcie swojej pogoni za Rosjanami przeszły przez miasto wielkie masy Francuzów i Włochów. Brakowało żywności i wszystkiego innego, czego żądali. Nędza była wielka. Jednakże w naszych sercach pojawił się nagle jakiś niepojęty spokój. Czy wywołał go mniejszy strach przed Francuzami niż Rosjanami? Tego nie wiem. Wystarczy, że na nowo wstąpiło w nas życie. Wprawdzie, jak łatwo się domyśleć, w dalszym ciągu nie brakowało kwaterunków, ale bardziej wyrozumiali Francuzi czynili te obciążenia lżejszymi i znośniejszymi, w przeciwieństwie do Prusaków i przechodzących Rosjan, którzy - stosując największe groźby -nieubłaganie żądali nie tylko wiktu, ale i kontrybucji.
Wielkie były również ofiary w pieniądzu, które my lubanianie musieliśmy ponieść. Miasto, aby zapłacić kontrybucję, zmuszone zostało do zaciągnięcia pożyczki. Wyniosła ona wraz z częścią przypadającą na Siekierczyn 20000 talarów. Ja musiałem od razu zapłacić 75 talarów, a powtórzyło się to jeszcze trzykrotnie. Wszystko to spadło na najuczciwszego człowieka. W zasadzie nie miałem pojęcia, jak każdego kolejnego dnia stawiać czoła tym ciężarom i ofiarom. Raz hescy piekarze wypiekali u mnie chleb na potrzeby wojskowego komisu; kiedy odchodzili, zabrali nie tylko cały chleb, ale i należące do mnie i mojego zięcia Opitza zboże. Także na polach zostało wszystko zniszczone. Do tego dochodziły jeszcze złe pogłoski o nowych potyczkach i atakach zachodzących między Prusakami, Rosjanami i Francuzami.
Zawieszenie broni przyniosło nieco wytchnienia. Potem walki rozgorzały na nowo. W ulewnym deszczu (w sierpniu 1813 roku) przybywali ze Śląska pobici Francuzi i zajmowali kwatery w mieście, praktycznie wszędzie. Ok. 80 000 żołnierzy kwaterowało przez noc na polach przed Bramą Zgorzelecką. Wszystkie stodoły były pełne Francuzów. Całą słomę, którą tylko byli oni w stanie pozyskać, zebrali z pól, aby budować tam szałasy i baraki. Mnie zabrali 17 kop niewymłóconego pięknego żyta.
Podczas drugiej rejterady Francuzów pszenica, jęczmień i owies na polach leżących przed Bramą Zgorzelecką uległy w pełni zniszczeniu. Z całego wysiewu i zbiorów nie odzyskałem ani jednego kłosa. Dziękuję Bogu, że moja stodoła, która codziennie była pełna koni, nie została zburzona i podpalona, tak jak inne stodoły. Każdy właściciel musiał odbudować stodołę na własny koszt. Wiele z nich nie zostało jednak postawionych na nowo. Większość stała nieodbudowana przez cały rok jako świadek zniszczenia – skandaliczna i okropna była ta wyniszczająca wojna. Przecież w sercach wielkich i czcigodnych powinny rodzić się tylko pokojowe i ludzkie zamysły!”
Dla zobrazowania ówczesnych obciążeń wojennych przytoczę, że w domu wspomnianego piekarza kwaterowało od 1806 do 1816 roku 1. 259 oficerów – wśród nich 1 generał, liczni pułkownicy, majorzy i kapitanowie, a także 1501 żołnierzy, ciurów i kobiet.
Inspiracją do poruszenia tematu Lubania w latach 1812-1813 były posiadane przeze mnie i zaprezentowane w tekście "napoleoniki", przedstawiające poświadczenia wystawione przez ówczesnego komendanta miasta majora von Schmettau. Pragnę również tą drogą podziękować za pomoc w tłumaczeniu i wsparcie merytoryczne dr. Łukaszowi Tekieli - dyrektorowi lubańskiego muzeum.
(Zbigniew Madurowicz)
Z dnia: 2014-05-26, Przypisany do: Nr 10(489)