Co jest pierwsze w śmierci w Breslau, Breslau czy śmierć? Czy Pana książki zaczynają się od historii, rozumianej jako faktografia, czy od historii, rozumianej jako fabuła?
- Opowieść fabularna jako akcja jakiejś powieści – od tego zawsze zaczynam. Wyobrażam sobie poszczególne sceny, zawiązanie akcji. Muszę odpowiedzieć sobie na pytanie: kto, kogo i dlaczego zabił. A potem to już jest dopasowane do scenerii, że tak powiem topograficznej i historycznej. Kiedy byłem początkującym autorem, gdzieś koło dwutysięcznego roku, zajmowało mi to wiele czasu. Nie było takiego dostępu do materiałów, jaki jest teraz, bo teraz one są dostępne w ogromnej mierze w Internecie. Wtedy musiałem siedzieć około miesiąca w bibliotece, sprawdzać rozmaite źródła, przeglądać mapy, czytać książki, monografie. Teraz jestem autorem już piętnastu książek, mam już sporą wiedzę i bogate domowe archiwum a i Internet się rozwinął przez ten czas w sposób niewiarygodny – wystarcza mi dwa tygodnie.
Wrocław - Breslau dzięki Pana książkom stał się znanym i fascynującym światem. Czy sądzi Pan, że Lubań – Lauban też ma taki potencjał?
- Na pewno, bo jest tu mnóstwo ciekawych historii. Tylko że ja nigdy nie ośmieliłbym się pisać o Lubaniu. Jestem przekonany, że jest tu wiele utalentowanych ludzi, którzy potrafiliby napisać dobrą powieść, czy to osadzoną w realiach historycznych, czy to kryminalną współczesną powieść. Ludzie zdolni są wszędzie, tylko czasem trzeba im stworzyć szansę tworzenia. Nigdy nie ośmieliłbym się wchodzić komuś w jego topograficzne królestwo.
Jak się rozmawiało z lubańskimi czytelnikami? Czy w dużych ośrodkach spotkania wyglądają inaczej?
- Nie ma jakichś różnic między czytelnikami z dużych i miałych miast. Wszyscy moi czytelnicy są równie wnikliwi, spotykam się z równą życzliwością, nierzadko właśnie życzliwie zwracają mi uwagę na nieścisłości, które wyłapali. Wszystkie uwagi przyczyniają się do tego, żeby w dodrukach eliminować błędy, żeby kolejne książki były lepsze, żebym bardziej zastanawiał się nad kwestiami, w których mogę pobłądzić.
Ponoć od takiej właśnie uwagi zaczęła się fascynująca współpraca Marka Krajewskiego z wybitnym patologiem sądowym, Jerzym Kaweckim, zwieńczona w tym roku wydaniem wspólnej książki „Umarli mają głos”. Podczas spotkania także nie brakowało głosów czytelników, sugerowali między innymi kontynuację właśnie tej książki, potwierdzili, że w powieściach mistrza wciąż brakuje im wyrazistych postaci kobiecych i starali się przemycić trochę lubanaliów do rozległej wiedzy pisarza. Wielkie wrażenie zrobiła na nim informacja, że w jego ulubionej Piwnicy Świdnickiej najlepsze z serwowanych piw pochodziło z Lubania. Pamiętając, że Marek Krajewski przedstawia się jako nie lada smakosz, możemy po cichu liczyć, że w jednym z kolejnych tomów znów pojawi się lubańska ciekawostka. Autor, umiejętnie indagowany przez Urszulę Wójtowicz, zdradzał różnorakie sekrety swojego warsztatu i życia literackiego. Przyznał się między innymi do tego, że choć każdą z postaci obdziela jakimiś swoimi cechami, sam nie ma mrocznej natury, a mroczny entourage jego powieści wynika raczej z fascynacji ekspresjonizmem. Ujawnił też, że otrzymał już sporo różnych propozycji „ulokowania” w swojej prozie tego czy owego miasta, ale pozostaje nieugięty, bo pisze tylko z miłości, a miłością pała tylko do Wrocławia, Lwowa i Darłowa. Nie ma wyjścia - kryminał, w którym jedną z głównych ról zagra Lubań, musimy napisać sobie sami.
(Anna Łagowska)
Z dnia: 2015-11-03, Przypisany do: Nr 20(523)