„Po drodze” do Dnia Zadusznego i Dnia Wszystkich Świętych jest tak zwane, współcześnie chyba raczej z przekąsem niż szczerze, „święto demokracji”, czyli wybory do Sejmu i Senatu. To trochę zmienia optykę. Jak na końcówkę października atmosfera jest bardzo gorąca. Od dwudziestu pięciu lat w naszym kraju boleśnie uczymy się demokracji i ciągle w wybory nie bardzo wiemy, co tu w ogóle świętować. W ogniu kampanii wczorajsi święci nazajutrz okazują się łotrami, mniemani pozytywiści objawiają oblicze leniwych, cynicznych psychopatów, radykałowie zostają zdemaskowani jako perfidni manipulatorzy (mam nadzieję, że nie pominęłam żadnego z ugrupowań, pojawiających się w sondażach). Chciałoby się za Kaczmarskim zaśpiewać słowa piosenki „Zegar”: krzyczący "Wolność!" - kręcą pęta/ krzyczący "Męstwo!" - drżą ze strachu/ kto woła "Pamięć!" - nie pamięta/ krzyczącym "Łaska!" - śni się szafot./ "Mądrość" - odmienia język durnia/ "Uczciwość" sławi przeniewierca/ o spokój apeluje furiat/ o dietę z warzyw - ludożerca. Nic dziwnego, że według sondaży z dnia 16 września co dziesiąty Polak nie wie, na kogo głosować, co czwarty zastanawia się, czy w ogóle iść na wybory.
Jakże miło by było teraz napisać tonująco, że ktokolwiek wygra, są fakty uniwersalne, które i tak nas wszystkich połączą, że w sytuacjach granicznych, takich jak miłość, narodziny, śmierć, i tak wszyscy stajemy obok siebie, razem, równi, tacy sami. Że za tydzień pójdziemy oddać głos, a za dwa tygodnie widzimy się wszyscy zadumani na cmentarzu, bo wtedy pójdziemy w odwiedziny do tych, których już między nami nie ma, i których cały ten nasz codzienny młyn nie dotyczy.
Może w tym i jest jakaś prawda, ale na pewno nie cała. To właśnie świadomość śmiertelności, ogromny lęk przed śmiercią, jaki w sobie nosimy, stoi za większością naszych zachowań nakierowanych na obronę własnego światopoglądu i obronę – nieraz wszelkimi możliwymi środkami – własnej samooceny. Zgodnie z tak zwaną teorią opanowywania trwogi, myślenie o śmierci, a właściwie lęk przed śmiercią, nakręca nasz szalony kołowrót. Tym bowiem różnimy się od zwierząt, że zdajemy sobie sprawę z własnego końca i by wytrwać z taką świadomością, tworzymy sobie ochronny kożuch w postaci spójnego światopoglądu i powiązanej z nim samooceny. Jeśli nie będziemy kożucha bronić „jak niepodległości” – jest szansa, że zostaniemy psychicznie nadzy, odkryci na bezmierny lęk przed tym, że dziś jesteśmy a jutro może nas nie być. Jest to jedno z wytłumaczeń, dlaczego debaty światopoglądowe są tak trudne, przykre, pełne emocji i determinacji. A tymczasem opcja światopoglądowa to nie jest coś, co pierwsze przychodzi na myśl, gdy wspomina się kogoś, kto odszedł. Dziwne, prawda?
Anna Łagowska, redaktor naczelna „Ziemi Lubańskiej”
Z dnia: 2015-11-03, Przypisany do: Nr 20(523)