Aleksandra Nowak tym razem relacjonuje swoją wyprawę po niezwykłych Himalajach.
Gdzie to właściwie jest? Pewnie gdzieś w Andach.
W szkole mieszały się w głowie te wszystkie nazwy. Czy to tam, gdzie kobiety chodzą w kolorowym poncho z długimi kruczoczarnymi warkoczami, opadającymi na ramiona? Czy to właśnie tam mieszkają lamy? Pani na lekcji kazała doczytać w domu, bo nie miała czasu opowiadać. Przyszła na ostatnie dziesięć minut tak krótkiej lekcji. Przepraszam, ale jak nauczyć się natury z książki? Więc do sprawdzianu przeczytałam, coś tam zapamiętałam. Po pewnym czasie znów mi się te wszystkie wysokości i nazwy zlały w jedno wielkie pasmo, chyba nawet połączone z Karkonoszami.Siedzę w samolocie z nosem przyklejonym do szyby i ledwie oddycham z wrażenia. Obserwuję szczyty, pomiędzy którymi wiją się cienkie niteczki ścieżek. Kolor zielony kontrastuje z ciemnobrązowym. To one nadają wysokość pofalowanemu terenowi. Góry wysokie, góry niskie. Panie pilocie, gdzie Ty chcesz wylądować? Na którym kolorze? Na tym niższym zielonym, pełnym drzew czy na tym skalistym brązowym? Chyba się rozbijemy. Jestem zahipnotyzowana pięknem widoku. Nie chcę spoglądać w dół, a jednocześnie nie mogę oderwać oczu. Jest i wklęsła forma terenu. To nasza szansa na lądowanie. Maszyna szybko traci na wysokości. Są pierwsze pola, zaraz obok domeczki. Lądujemy w kotlinie Katmandu.Ciemna noc. Przez okno pokoiku obserwuję nienaturalną ilość nepalskich gwiazd. Ogromny księżyc dodaje im blasku. Panika leży obok mnie. Jutro wyruszam na szlak. Dwieście dziesięć kilometrów przez Himalaje. Czy spakowała wszystkie potrzebne rzeczy? Już na samo słowo Himalaje przechodzi mnie gęsia skórka. Zamierzam iść sama, bez przewodnika, tylko z mapą w ręce i bardzo słabą orientacją w terenie. Piąta rano. Czas wstawać, a ja nawet nie zmrużyłam oka!Wszędzie jeszcze ciemno.
Więcej w bieżącym numerze Ziemi Lubańskiej.