Nowa powieść Kazimierza Kiljana różni się od wcześniejszych tym, że autor wyraźnie odszedł od dotychczasowej formuły, do której zdążył przyzwyczaić swoich czytelników, od kreowania klasycznych dla powieści obyczajowych historii lirycznych, nieco sentymentalnych, ubarwionych wątkami z pogranicza świata niematerialnego. Głównym tematem jego książek, także tej nowej, jest niezmiennie kobieta i świat w którym żyje, jej naturalna skłonność do piękna i empatii. Tym razem jednak, ta nieco wyidealizowana rzeczywistość, została zmącona prozą życia, nie tak już pięknego i beztroskiego. Książka dotyka bowiem ciemnych stron naszej egzystencji - przemocy. Jest swego rodzaju protestem, wołaniem o prawo kobiety do normalności, do szczęścia, do miłości…
* Co skłoniło Pana do podjęcia tematyki „przemocowej”, która od wielu lat absorbuje dyskurs publiczny, można by rzec bezskutecznie?
- Właśnie to… Dużo się na ten temat mówi, a niewiele z tego wynika. Taka jest smutna prawda. Każdego roku blisko sto tysięcy kobiet dotkniętych jest przemocą domową. Ta oficjalna statystyka policyjna nie jest niestety pełna, nie ukazuje całej prawdy. Istnieje bowiem druga „ciemna” liczba, której tak do końca nie znamy, jest bowiem skrywane przez zastraszone kobiety. Zatem ilość takich przypadków jest w naszym kraju znacznie większa, na dodatek wiele z nich kończy się tragicznie! Co trzy dni z rąk prześladowcy gnie niczemu niewinna ofiara. To musi przerażać. Niby współczujemy krzywdzonym kobietom, piętnujemy przejawy przemocy fizycznej, psychicznej, ekonomicznej - ciągle jednak to oni, oprawcy, bo tak ich trzeba nazywać, mają większe prawa od prześladowanych kobiet, matek, dla których nader często jedynym ratunkiem jest ucieczka z domu i szukanie kryjówki poza nim. Być może obecnie łatwiej znajdują taką pomoc w nowo powstających schroniskach, w domach dla samotnych matek, przytuliskach… ale tylko czasowo. Pan i władca, tyran(!) zostaje najczęściej w domu i włos mu z głowy nie spada! W części społeczeństwa, ba nawet w niektórych kręgach o charakterze moralnym, panuje swego rodzaju usprawiedliwienie dla tego rodzaju zachowań, tłumaczone zmanipulowanym cytatem z Biblii, jakoby kobieta miała być uległa i posłuszna mężowi.
* Pańska książka nie jest publicystką, żeby to było jasne dla czytelników, typowym apelem do animatorów życia publicznego o podjęcia bardziej skutecznych działań w tym zakresie…
- Rzeczywiście taką nie jest. To typowa powieść, beletrystyka, która posiłkuje się innymi formami oddziaływania, innym językiem, bardziej emocjonalnym, literackim. Zjawisko przemocy domowej pokazane jest w książce na przykładzie głównej bohaterki - Dominiki, która doświadcza jej w najmniej spodziewanym momencie swojego życia. Ta młoda, dobrze ułożona, wykształcona dziewczyna spotyka na swojej drodze upragnioną miłość. Piękną, porywającą, obiecującą. Zaczyna realizować marzenia o szczęśliwej rodzinie i właśnie wtedy otrzymuje bolesny cios od losu! Tak jak to się zwykle zaczyna. Na kanwie opisywanej historii podejmuję próbę zwrócenia uwagi czytelników, społeczeństwa na tego rodzaju bestialstwo. Podejmuję „grę” obliczoną na wywołanie emocji, pobudzenia wrażliwości, wzmożenie czujności. Jakże często, gdzieś obok nas - czasem piętro wyżej - rozgrywa się czyjś dramat, pieczołowicie skrywany przed sąsiadami, przed otoczeniem. Przemoc w „białych rękawiczkach”, jak się ją zwykło nazywać, ma miejsce nader często w rodzinie o nieposzlakowanej opinii, której sprawcą jest człowiek na pozór inteligentny, kulturalny… Nie dajmy się zwieść pozorom. Bohaterka mojej książki przełamuje w końcu swoją ślepą miłość, niezrozumiałą dla postronnych uległość, bezgraniczne posłuszeństwo wobec tyrana, wreszcie swój strach. Zdobywa się na odwagę i mimo gróźb ze strony ciemiężcy podejmuje desperacką ucieczkę w nieznane, aby tylko znaleźć się jak najdalej od piekła, jakiego doświadcza. W ten sposób ratuje życie nie tylko własne, ale nienarodzonego jeszcze dziecka…
* Mówi Pan o grze emocjonalnej z czytelnikiem, stąd zapewne pojawia się drugi ważny dla fabuły książki wątek, mianowicie klasztor i rozmodlone, empatyczne mniszki, które mają zapewne ocieplić ponurość opisywanych zdarzeń, poruszyć serce.
- Trafnie to Pani zauważa. Życie za murami klasztoru, pełnego tajemnic i rozmodlonych zakonnic, intrygowało mnie od zawsze. Pojawiały się już wcześniej w moich książkach, choć szczątkowo. Tym razem życia zakonnego jest dużo więcej. Dzięki współpracy przy tworzeniu książki z siostrą Rozalią, dominikanką z Krakowa, czytelnicy poznają wiele szczegółów ze świata za furtą. Dowiedzą się, jak wygląda dzień powszedni mniszek, jak spędzają swój czas, czym się zajmują. Wszytko po to, aby pobudzić wyobraźnię w nadziei na związanie czytelnika z zasadniczym wątkiem książki, w sumie trudnym, momentami ponurym i oburzającym. Podjąłem próbę pokazania czytelnikom innego świata, pełnego dobra i miłości, świata, który istnieje naprawdę, tylko my go nie znamy. Wśród wielu opisywanych sytuacji, odbywających się w klasztorze będziemy m.in. uczestnikami wieczerzy wigilijnej w refektarzu, uduchowionej, pachnącej tradycyjnym jadłem, sianem i igliwiem, okraszonej kolędą i prezentami. Mimo tego nieco sielankowego obrazu chcę zapewnić, że fabuła książki obfituje w wiele emocjonujących sytuacji, pełnych napięcia, strachu, grozy, zaskakujących zwrotów akcji. Jest dynamiczna i - jak sądzę - wciągająca, także poruszająca, na czym zależało mi szczególnie. Chciałbym w tym miejscu zauważyć, że nowa książka ma być swego rodzaju podarunkiem gwiazdkowym dla czytelników, który – mam taką nadzieję – rozgrzeje serca i obudzi wiele pozytywnych emocji. Rok temu takim upominkiem była „Zielarka z Bukowej Góry” a w tym roku jest nią „Znajdę cię wszędzie”.
Książka jest ciągle bardzo świeżutkim tworem. Przeczytało ją zaledwie kilka osób, które podzieliły się ze mną swoimi uwagami, dobrze wróżącymi na przyszłość. Jej pierwsze egzemplarze trafiają właśnie na szeroki rynek, do księgarń, do rąk czytelników.
(RED)