
Szara strefa opieki
Jak jest popyt, rodzi się i podaż. Za niańczenie oprócz babć i cioć zabrały się uczennice, studentki i dojrzałe kobiety. Kto żyw garnął się do opieki, zwłaszcza że panująca stopa bezrobocia nie pozostawiała większego wyboru. Niańkami stawały się osoby przygotowane do tej specyficznej profesji i nie przygotowane, z talentem i bez talentu, w końcu też takie, które po prostu nie radziły sobie z wymogami rynku pracy. Na skutki tej negatywnej selekcji nie trzeba było długo czekać, a ich konsekwencje miały ponosić maluchy.
Te symptomy
W takiej sytuacji znalazła się 2-letnia Emilka. Mama w pracy, tata w pracy, a dziecko pod opieką 30-letniej wyzwolonej i nowoczesnej kobiety. 800-złotowa miesięczna płaca za 8 godzin codziennej opieki miała gwarantować jej wysoką jakość. Tak strony się dogadały i wszyscy mieli być zadowoleni. I byli. Tylko nie dziecko. Ten żywy, ciekawski maluch jakby przestał być sobą. Stracił radość życia, zainteresowania, stał się jakoś dziwnie pobudzony lub ospały... Zapracowani rodzice kładli na to karb przeziębienia, niestrawności lub Bóg wie czego.
Intuicja babci
W historii tej poczesne miejsce zajmuje babcia Emilki, mieszkająca w innej miejscowości niż wnuczka. Dziewczynka, jako dziecko dość chorowite, bardzo długie tygodnie przebywała w szpitalach i sanatoriach pod opieką seniorki rodu, stąd między nimi nawiązały się niezwykłe więzi, które mimo oddalenia ani trochę nie słabły. I to właśnie babcia podczas jednej z wizyt zwróciła uwagę na wspomniane niekorzystne zmiany dziecka. Nikt jednak tego poważnie nie potraktował – ot babcine przewrażliwienie. Kobieta jednak wiedziała swoje. Po powrocie do miejsca zamieszkania próbowała dzwonić z rana i telefonicznie porozmawiać z 2-latką. Zawsze od niani otrzymywała odpowiedź – dziecko śpi, tymczasem z doświadczenia doskonale wiedziała, że to nie jego pora na sen. Po kilku takich kontaktach była prawie pewna, że z tą opieką egzaltowanej niani coś jest nie tak.
Tajemnice kosza
Po tych faktach babcia doszła do przekonania, że nie ma na co czekać. Znowu wybrała się do wnuczki, ale postanowiła tym razem zamieszkać u dalszej rodziny, by z boku przez kilka dni składając niezapowiedziane wizyty przyjrzeć się pracy niani. Pierwsze powitanie z wnuczką okazało się – ku jej zaskoczeniu – bardzo chłodne. Nawet przywieziona torba mieszanki czekoladowej nie wzbudziła u dziewczynki żadnego entuzjazmu. Było z nią dalej coś nie tak. Przyszła więc pora na działanie. Swoje dochodzenie babcia rozpoczęła od emerytek wysiadających przed blokiem i zwykle wszystko wiedzących. Niania dużo mówiła o spacerach po mieście, tymczasem wspomniane panie tego nie potwierdziły. Opiekunka również twierdziła, że dziewczynka wszystko zjada, ale w lodówce zalegały przygotowane posiłki albo znikały w tajemniczy sposób. Przywieziona dzień wcześniej ponadkilogramowa torba cukierków także dziwnie szybko jakoś się opróżniła, kiedy wiadomo było, że Emilka zjadła 1-2 na dobę. To przelało czarę goryczy. Zdegustowana babcia po wyjściu niani w pierwszym odruchu zajrzała do pojemnika na śmieci i oniemiała. Kosz był pełen papierków po „Michałkach”. Zaczęła przyglądać się jego zawartości i odkryła, że leżały tam całe posiłki, które ponoć miał zjadać maluch. Ale zaintrygowało ją coś jeszcze. Znalazła dziwne opakowania, które z niczym nie kojarzyła. Postanowiła to wszystko posegregować i poczekać do wieczora kiedy wrócą rodzice.
Metoda niani
Przygotowana prezentacja poraziła wszystkich. Ale najgorsze ich dopiero czekało. Traf chciał, że na ten czas umówiony był w sprawach zawodowych kolega zięcia, obeznany – nazwijmy to - w świecie subkultur. Kiedy wpadł do domu i zastał rodzinę skupioną wokół dziwnej „wystawki” pozwolił sobie, przypatrując się „eksponatom” i nie znając istoty sprawy, na żart w rodzaju:
- O widzę, że też bierzecie... Konsternacja i pytanie – a co bierzemy? No – wskazując zmieszany na leżące papierki – widzę tu opakowania po lizakach ze środkami odurzającymi.
Wtedy wszystko stało się jasne. Nikt z rodziny w tym nie gustował, więc jak nic była to sprawa niani. Taka była jej metoda na lekką i przyjemną pracę, a że dziecko na okrągło spało i rujnowało sobie zdrowie, to ją już nie obchodziło.
Epilog
Sprawa kwalifikowała się na wokandę. Rodzice jednak, po konsultacji z lekarzem i prawnikiem, postanowili ją sobie odpuścić. Dziecko musiałoby przejść uciążliwe badania na zawartość narkotyków we krwi, co po licznych pobytach w szpitalach byłoby dla niego dodatkową traumą, a w dodatku sam proces miałby charakter poszlakowy, a więc i wynik nie byłby pewny. Dzisiaj wszyscy próbują o tym zapomnieć, choć przestrzegają innych przed niefrasobliwością i brakiem czujności. Teraz dziecko ma już nową nianię i... kwitnie. A wraz z nim babcia.
Z dnia: 2009-04-08, Przypisany do: Nr 7(366)