Nie trzeba chyba nikogo przekonywać, że emigracja czy tylko wyjazd do pracy zarobkowej za granicę to takie wyzwania, które mają bardzo różne oblicza i wymiary. Najczęściej – czy mamy do tego podstawy czy nie – chełpimy się tym jak nam się powiodło, natomiast jak ognia unikamy mówić o nieuchronnych kosztach takich eskapad. A bywają one bardzo różne, duże i niekiedy destrukcyjne czy wręcz unicestwiające. W tym numerze „ZL” otwieramy cykl publikacji przygotowany przez młodą mieszkankę naszego powiatu, która z autopsji poznała tę ciemną stronę wyjazdów do pracy za granicą, w której, niestety, swój udział w sposób dość liczny mają nasi krajanie.
Zły początek
Nie myśl Czytelniku, że jestem tylko obserwatorem, ja też brałam w tym wszystkim udział. To samo miejsce i taki sam pomysł - zrobić to i zapomnieć...Nie skreślaj mnie bo mówię o tym. Chcę pokazać Ci świat, który jest jakby złudzeniem. Poprowadzę Cię drogą, na której granice są wątłe tak samo jak ci, którzy je przekroczyli. Ja tych obrazów nigdy nie zapomnę. Od zachwytu przez strach i przerażenie...
Byłam ja i ona… i wielka chęć zabawy. Na początku było tak - 16 lat, ruiny, patrzenie na świat trzeźwym okiem. Bez problemów egzystencjalnych, bez smutku, bez łez, pełen zachwyt tymi co się bawią pijąc. Robiłyśmy wszystko aby wkraść się w ich krąg. Każdy z nich był dużo starszy. Patrzyli na nas z góry z małym uśmiechem cynizmu. Nie było w ich oczach strachu, ni smutku, byli młodzi, a póki jest się młodym wydaje się, że można wszystko. Nikt wtedy nie myślał, że można i przyszłość stracić, że można już nie żyć za życia. Pierwsze spotkania - trochę narkotyków, więcej alkoholu i dużo popełnionych błędów. Bez równowagi spacerujemy bo przecież życie dopiero ma się zacząć i przychodzą złe momenty - wyzwiska, ktoś kogoś bije, wyrwane kosze i hasła – „a może by się tak zabić?”. Jedni płaczą, drudzy się śmieją, połamane nogi, znowu pijemy, zatargi z policją, wynoszą ją na wpół żywą, dzielimy i bierzemy… Znowu krzyki, podbite oczy i kompletny brak pieniędzy, głupie pomysły na ich zdobycie... ucieczki, wracamy do domu – bierzemy. Kierowca mocno niepewny - zmiażdżona przednia część samochodu – krew - już czas - biegniemy...Spod ciężkiej powieki patrzyłam na swoje życie. Mijały dni jak jeden wieczór...coraz mniej sił...Leżymy zanim upadniemy...co raz mniej sił...pijemy...Widziałam te puste oczy, zapewne moje też takie były, już wtedy nie było śmiechu. Milczymy. Znowu wypadek, znowu ktoś w szpitalu, taka zabawa na krawędzi. Głupie małolaty nie wiedzą jak łatwo można siłę stracić. Pusto, zimno, zamknięta w pokoju bez żadnych przejawów nadziei i myśl - a jakby to tak skończyć? Sama na pewno nie dam rady...a może tak za pomocą śmierci?... Jak duch siadałam z boku i patrzyłam na to co się stało z nami. Cicho płakałam w środku... Kiedy kończy się zabawa a zaczyna zniszczenie? Musiałam uciec. Wbiegłam w jeszcze gorszy świat, bez celów i chęci. Londyn - mdły obraz narkotykowych postaci… W każdym numerze ukarze się historia różnych osób, które poznałam i którym przyglądałam się bez możliwości pomocy…
Z dnia: 2010-03-10, Przypisany do: Nr 5(388)