- Śledzę na łamach waszej gazety - mówi nasz rozmówca - debatę nad propozycją zmiany nazwy ul. Żymierskiego. Przyjmowałem ją do tej pory w miarę spokojnie starając się rozumieć racje stron, ale kiedy w poprzednim numerze (ZL nr 9 - dop. red.) w niepozornej notatce zt. „Korekta szkolnych obwodów” wyczytałem, że w pobliskiej Olszynie ludzie w najlepsze mieszkają przy ul. Marchlewskiego, Świerczewskiego i Dzierżyńskiego - oprawców mających niejednokrotnie na rękach krew polskich patriotów - coś we mnie pękło. Postanowiłem głośno powiedzieć co o tym wszystkim myślę. No bo jak to jest możliwe, że dla tak wielu naszych krajan tacy patroni nie przeszkadzają, ba nawet ich akceptują i... bronią! Czy to jeszcze wolna Polska, czy już pamiętany z historii tzw. priwislinski kraj… Z jednej strony bardzo łatwo demonstrujemy polskość, mamy pełną gębę frazesów jak to kochamy ojczyznę, jacy to z nas Polacy że ho, ho, na potęgę wieszamy flagi gdzie się da i malujemy się w barwy narodowe, natomiast z drugiej - w takiej piknikowej atmosferze poniewieramy cała esencję polskości, np. gloryfikując na tabliczkach ulicznych oprawców kosztem pamięci tych, którzy oddali wszystko byśmy mogli żyć w wolnym kraju. Skąd taka niekonsekwencja a nawet sprzeczność? Mówiąc dosadniej, z jednej strony staramy się być arcypolscy, z drugiej równocześnie akceptujemy elementy antypolskie. Co ciekawe, wszystko to jakoś godzimy i - co więcej - potrafimy z tym żyć. Ot bułka z masłem. Zawsze mnie zastanawiała - mówi nasz czytelnik - łatwość godzenia takich sprzecznych spraw przez rodaków. Nie wiem czy to jest przejaw braku wiedzy, odpowiedniej świadomości, niedostatku wartości w życiu czy może głupoty lub wręcz cynizmu. Zapewne wszystkiego po trochu, ale jest w tym wszystkim coś, co szczególnie razi - elementarna nielogiczność oraz totalna powierzchowność i bezrefleksyjność naszego postępowania. I nie jest to sprawa jednostkowa. Jeden przykład dużego kalibru. Moje pokolenie, a już noszę siódmy krzyżyk, dobrze pamięta jak wielu z nas, jeszcze dzisiaj chodzących ulicami Lubania, prywatnie w tzw. minionych czasach deklarowało się jako chrześcijanie, co nie przeszkadzało im należeć do partii - PZPR, która programowo propagowała... ateizm i walkę z Bogiem. Tkwiąc w takiej sprzeczności czuli się mimo wszystko dobrze i zapewne nie wszyscy do dzisiaj rozliczyli się z tego zaprzaństwa. Przepraszam za te mocne słowa i tę analogię - mitygował się nasz interlokutor - ale coś podobnego mamy i dzisiaj w stosunku do owych feralnych nazw ulic. Kiedy jeszcze nie daj Bóg trzeba ponieść z tym jakieś koszty lub wysiłek, to tym bardziej staramy się iść na łatwiznę i udajemy, że można połączyć wodę i ogień. Tych wartości nie da się połączyć w żadnej sytuacji i to powinni wiedzieć wszyscy poważni i rozumni ludzie - puentuje czytelnik.
Tyle nasz rozmówca. W tym momencie pozostaje nam dodać tylko to, że chyba mamy do odrobienia poważne zadanie domowe.
Z dnia: 2012-05-23, Przypisany do: Nr 10(441)