Aleppo, które dla pani Lidii przez dwadzieścia lat było drugim domem, stało się w ostatnim czasie areną ciężkich walk, stąd decyzja o ucieczce. Teraz kobieta z synem mieszka w maleńkim mieszkaniu swojej mamy w Lubaniu. Cieszy się, że są bezpieczni ale zastanawia się z czego będą żyć. Sama jest po ciężkich dwóch operacjach biodra i tymczasem porusza się o kulach. Syn jest w klasie maturalnej w ZSP im.A.Mickiewicza i chce – podobnie jak rodzice i starsi bracia – studiować na Politechnice Wrocławskiej.
Miłość Polki i Syryjczyka
Prawie dwadzieścia lat temu pani Lidia studiowała na Politechnice Wrocławskiej a przystojny Syryjczyk robił właśnie doktorat. Mieszkali w jednym akademiku. Tutaj się poznali i pokochali. Owocem tej miłości było trzech synów. Ponieważ jednak mąż studiował na koszt państwa musiał wrócić do ojczyzny. Byli młodzi, więc spakowali manatki i wyjechali do Syrii. Wbrew obiegowej opinii o stosunku islamistów do kobiet, i to jeszcze innego wyznania, rodzina męża panią Lidię przyjęła serdecznie. Do niczego jej nie zmuszano, jak np. do ubierania się na czarno, a wręcz szanowano za to, że jest wierząca. Gdy nie miała humoru czy płakała teściowa dawała reprymendę synowi mówiąc: „tyle kilometrów ją od domu zabrałeś, bez rodziny, bez mamy, bez nikogo, dlaczego ona jest nieszczęśliwa?”. Miała chore nogi a potrafiła przyjechać do synowej komunikacją miejską na drugi koniec miasta, aby poczęstować ją nową potrawą przez siebie ugotowaną.
Siedemnaście lat spokoju
Rodzina pani Lidii żyła w Aleppo szczęśliwie przez siedemnaście lat. Jej mąż był pracownikiem naukowym na miejscowym uniwersytecie. Ona sama, jako osoba aktywna skupiła wokół siebie środowisko polonijne.
- Cudownie nam się żyło – wspomina pani Lidia. - W ostatnich czasach odnosiliśmy wrażenie, że Aleppo i cała Syria zaczyna się rozwijać, otwierać na świat. Ten wojenny koszmar zaczął się tak niespodziewanie. Parę miesięcy temu wprowadziliśmy się do nowego wielkiego mieszkania, na które tak czekaliśmy. Czułam, że tam będzie bezpieczniej. I tak się stało. Ale do czasu. Pod koniec lipca tego roku pod nasz stary dom wjechały czołgi i stamtąd ostrzeliwały sąsiednią dzielnicę gdzie weszła wolna armia. Nasz kwartał na razie nie jest areną bezpośrednich walk, dlatego w moim domu mieszka obecnie osiemnaście osób.
Ja tego nie robiłam dla oklasków
Trzy czwarte miasta leży już w gruzach i - w ocenie pani Lidii - rząd nie mogąc go utrzymać niszczy je świadomie. Nie ma wody, nie ma prądu. Za to bombardowania i ostrzał stanowią codzienność.
- Kiedy w ubiegłym roku trwały walki w innych miejscowościach Syrii nam się wydawało, że Aleppo ten koszmar nie dotknie – kontynuuje pani Lidia. – Myliliśmy się. W tym roku i tutaj zaczęły się walki. Trzeba było podjąć trudną decyzję o wyjeździe.
Nasza bohaterka nawet w tym momencie nie myślała tylko o sobie i swojej rodzinie. Postanowiła pomóc w ucieczce także innym Polkom mieszkającym w Aleppo. Dzięki swojej operatywności, kontaktom z konsulatem, udało się jej zorganizować wylot ukraińskim samolotem desantowym dla piętnastu osób, matek z dziećmi. Mąż jako pracownik państwowy musiał zostać. Został z nim także jeden z synów, który nie chciał opuścić ojca. Drugi poleciał z matką. Rozpoczął studia na Politechnice Wrocławskiej. Wszyscy się łudzili, że w Polsce przeczekają tylko do końca wakacji i wrócą. Z doniesień medialnych wynika jednak, że walki trwają nadal i nie widać ich końca. Po powrocie pani Lidia, już z Lubania, organizowała kolejne ucieczki pozostałym w Aleppo Polkom. W październiku w grupie uchodźców znalazł się także jej młodszy syn, który zdecydował się na wyjazd po tym, jak znalazł się pod ostrzałem i kula trafiła go w plecak.
I co dalej
Siedemnastoletni Dani w przyszłym roku ma zdawać maturę. Mama się martwi czy podoła, bo choć świetnie mówi po polsku to jednak są różnice programowe. Kolejnym problemem jest mieszkanie. Na razie zajmują maleńki pokoik u mamy bez szans na jakiekolwiek inne lokum.
- Nie ma pomocy ze strony państwa – żali się pani Lidia. - Ludzie pomagają między sobą, także MOPS i Caritas. Ale to są rzeczy a my przede wszystkim potrzebujemy mieszkania. Przejściowego, na jakiś czas. Przecież ci, którzy tu przyjeżdżają to nie są ludzie z ulicy. Każdy kimś tam był. A tutaj czujemy się żebrakami. W innych krajach tacy jak my objęci są opieką państwa. Tylko w Polsce nie.
Pani Lidia rozważa przeprowadzkę do Wrocławia. Sądzi, że o pracę będzie tam jej łatwiej a i wszyscy byliby razem.
Post scriptum - Opinia Ambasady RP o pani Lidii
Ambasada Rzeczpospolitej Polskiej w Bejrucie. Obywatelka polska pani Lidia Allas mieszkała w Syrii w Aleppo w latach 1994-2012. Przez cały okres swojego pobytu w Syrii z ogromnym zaangażowaniem poświęcała się działalności na rzecz wspólnoty polskiej w Aleppo, krzewieniu języka polskiego oraz promowaniu kultury polskiej. Po otwarciu konsulatu honorowego w Aleppo wraz z przewodniczącą polonii panią Haliną Dudą założyła szkołę języka polskiego, w której jednocześnie przez wiele lat była nauczycielką języka polskiego. Pani Lidia Allas była również czynną działaczką utworzonej w Aleppo wspólnoty polonijnej zgłoszonej do Stowarzyszenia Wspólnoty
Polskiej w Warszawie pod nazwą Polskiego Punktu Konsultacyjnego Języka Polskiego. Każdego roku wraz z innymi przedstawicielkami polonii organizowała uroczystości z okazji świąt, jak np. choinka dla dzieci, imprezy dla dzieci na zakończenie roku szkolnego, dzień dziecka, wycieczki dla całej wspólnoty. Przez ostatnie trzy lata była przewodniczącą wspólnoty polskiej w Aleppo. Przed wyjazdem do Polski przez kilka miesięcy pracowała w konsulacie honorowym w Aleppo wspierając konsula RP w Damaszku w działaniach na rzecz pomocy obywatelom Polski w opuszczeniu ogarniętej działaniami zbrojnymi Syrii. Dzięki swojej determinacji i zaangażowaniu przyczyniła się do ewakuacji 15 obywateli Polskich w Aleppo. Bardzo gorąco popieram starania pani Lidii Allas dotyczące ubiegania się o wszelką pomoc socjalną ze strony Rzeczpospolitej Polskiej. Po długiej nieobecności w kraju pozwoli ona pani Allas zapewnić sobie i rodzinie godziwe warunki życia. Konsul RP w Damaszku.
Z dnia: 2012-11-07, Przypisany do: Nr 21(452)