Przemoc to nie tylko siniaki i zadrapania. Jest jeszcze maltretowanie psychiczne i seksualne, domowy terror i są prześladowania. W wypadku 40-letniej Ewy M. – obecnie mieszkanki Lubania - jej oprawca przez wiele lat stosował cały ten wachlarz. Bicie i upokorzenia znosiła do czasu. Dzisiaj jest już innym człowiekiem. Odnalazła siebie, godność i radość życia. Dzieli się swoimi koszmarnymi wspomnieniami z innymi – choć nie jest to łatwe - aby pokazać, że możliwe jest wyrwanie się z piekła przemocy domowej.
- Moje pierwsze małżeństwo nie ułożyło się najlepiej – wspomina pani Ewa. – Mąż bardzo szybko po ślubie zaczął nadużywać alkoholu, co wiązało się z coraz liczniejszymi i bardziej burzliwymi awanturami. Miałam dość. I pomimo że na świecie pojawiła się córka, podjęłam niełatwą decyzję o rozstaniu.
Był to odważny ale właściwie niezbędny krok, bo wielokrotne próby namowy na leczenie nie przynosiły skutku. Kobieta sama zaczęła sobie radzić, i to bardzo dobrze. Nabrała wiary w siebie i lepsze jutro. Wkrótce też pojawił się mężczyzna. Był osiem lat starszy - i w przeciwieństwie do męża - troskliwy i mocno zakochany.
- Robert ujął mnie przede wszystkim stosunkiem do mojej córki i cierpliwością – zwierza się nasza rozmówczyni. – Starał się o mnie półtora roku i w końcu podjęliśmy decyzję o wspólnym zamieszkaniu. On bardzo chciał abyśmy wzięli ślub ale ja jeszcze nie byłam gotowa. Tym bardziej, że jego siostry, wspaniałe zresztą dziewczyny, odradzały mi to, mówiąc, że będę tego kroku żałowała. Nie rozumiałam wówczas o co im chodzi. Dzisiaj już wiem. One znały go z innej strony niż ja wtedy. Wiedziały, że ich brat nikogo nie szanuje – ani matki, ani ich, ani ich mężów. Był skłócony ze wszystkimi. Ja widziałam Roberta inaczej. Był przystojny, dobrze ubrany, bardzo inteligentny i opiekuńczy. Kochał mnie i moją córkę. Dla mnie rzucił palenie, a pił tylko towarzysko. Same atuty. Kiedy jednak zamieszkaliśmy razem długo nie trzeba było czekać, aby pokazał swoją prawdziwą twarz. Już po półtora miesiąca wspólnego zamieszkiwania uderzył mnie. A poszło o drobiazg. Nie odpowiedziałam mu natychmiast na jego pytanie, dlaczego córka ubrana jest w golf. Uznał, że mamy jakieś tajemnice. Nazajutrz przyniósł mi wielki bukiet kwiatów a ja bez namysłu wybaczyłam mu.
Po tym pierwszym razie były następne. Każdy powód do bicia i upokarzania był dobry. Sposób ubierania, smutna mina, nie taki obiad, źle położone na torcie wiśnie, głupia jego zdaniem opinia na jakiś temat itp. I za każdym razem po takim zajściu mężczyzna obsypywał panią Ewę i jej córkę prezentami. Nigdy nie przepraszał tylko dawał, także bez powodu. Była to biżuteria, drogie ubrania. Uzbierało się tego sporo… Z czasem zaczął kobietę izolować od środowiska. Stawała się coraz bardziej samotna i bezsilna wobec jego postępowania. W międzyczasie urodziło się wspólne dziecko, śliczna córeczka, co nie przeszkodziło oprawcy znęcać się nadal nad swoją ofiarą. A ta bała się coraz bardziej o siebie i starszą córkę z pierwszego małżeństwa.
- Kiedyś oglądałam nasz ulubiony teleturniej „Jaka to melodia” i w pewnym momencie zawołałam go z kuchni aby pokazać mu coś ciekawego – z płaczem opowiada pani Ewa. – Przyszedł i pytając „czego się szmato drzesz” tak mi przyłożył w ucho, że przez dwa tygodnie nie słyszałam. Stale mi powtarzał, że powinnam mu być za wszystko wdzięczna i muszę się zmienić. A ja już nie wiedziałam co mam zmienić, bo dbałam o dom, sprzątałam, gotowałam, prałam, piekłam, a do tego pracowałam zawodowo, przynajmniej do momentu, gdy Robert nie pytając mnie o zdanie zwolnił mnie u szefowej, po to abym nie miała własnych pieniędzy, co uzależniało mnie od niego całkowicie. Powtarzał, że sama nigdy sobie nie dam rady. A kiedy byłam w piątym miesiącu ciąży i nie spodobała mu się moja koncepcja przebudowy mieszkania, to bił mnie po brzuchu butelką z wodą mineralną nie szczędząc przy tym wyzwisk. Dziecko, które przyszło na świat niczego nie zmieniło. Pewnej nocy kilkakrotnie zgwałcił mnie, po czym kazał przynieść aparat. Wziął go, mnie zmusił do robienia pewnych czynności o których kiedy myślę niedobrze mi się robi, a on fotografował to i jeszcze straszył, że zadzwoni po kolegów. Wszystko to przy dziecku, które stało w łóżeczku. Do któregoś momentu nie broniłam się nawet ale kiedy zaczął bić też moją córkę, gdy ta stawała w mojej obronie, wiedziałam, że muszę znaleźć sposób na wyjście z tej sytuacji. Zadzwoniłam na niebieską linię i wiele się dowiedziałam. Po kolejnej awanturze pojechałam na policję, złożyłam zeznania a w szpitalu zrobiłam obdukcję. Przykre było to, że ani na komendzie, ani w szpitalu nie było żadnej kobiety, która by się mną zajęła. A nie jest łatwo opowiadać to wszystko mężczyznom. Najtrudniej jednak było mi złożyć swój podpis pod wnioskiem o ściganie. Ten jeden malutki znaczek diametralnie miał zmienić życie jego, moje i dzieci. Zawahałam się ale wspaniali policjanci wsparli mnie. Powiedzieli, że jeżeli teraz stchórzę to któregoś dnia wyląduję pod respiratorem. Przekonywali mnie, że to nie ja wysyłam go do więzienia tylko on na własne życzenie tam trafia.
Tyran został aresztowany a w trakcie przeszukania mieszkania okazało się, że miał on wiatrówkę, którą zaczął gwintować, aby służyła do innych, niż wynika to z pierwotnego przeznaczenia, celów. Tak niewiele brakowało… Mężczyzna ostatecznie dostał wyrok trzech i pół roku więzienia, choć i zza krat próbował zastraszać kobietę np. nasyłając na starsze dziecko porywacza, śląc do niej kilkanaście listów tygodniowo. Pani Ewa podjęła najpierw terapię dla osób maltretowanych, która – jak uważa - bardzo jej pomogła, a potem decyzję o opuszczeniu na stałe Górnego Śląska. Najpierw wyjechała do Gdańska a potem do Lubania. Poznała tu wspaniałego człowieka, z którym od trzech lat tworzy udaną rodzinę. Starsza córka została wolontariuszką i pomaga innym. Ona zaś sama chciałaby pokazać kobietom, które są w podobnej sytuacji, że można uciec z piekła przemocy. Trzeba tu dodać, że oprawca po wyjściu z więzienia stracił dom i obecnie mieszka na działce.
(Imię oprawcy zostało zmienione)
Z dnia: 2013-08-07, Przypisany do: Nr 15(470)