Powrót kindersztuby
Jak zapewniają specjaliści od szkoleń z komunikacji interpersonalnej, przeżywamy obecnie renesans savoir-vivre'u. Okazuje się, że te sztywniackie spisy reguł zawierały wskazówki, których stosowanie wystarczało do poprawnego porozumiewania się, współistnienia w rodzinie, pracy, społeczności. Nawet jeśli ktoś nie był specjalistą od psychologii czy komunikacji. Dużo by mówić o mechanizmach społecznych, które spowodowały, że bon ton, kindersztuba, dobre wychowanie, elegancja przestały być w łaskach. Niegdyś ich znajomość warunkowała szacunek wśród innych ludzi, była wyznacznikiem statusu społecznego, wykształcenia, wychowania, stanowiła przepustkę do większego świata, wspólny język ludzi światłych. Obecnie wolimy mówić, że nie przerywa się innym, ponieważ blokuje to komunikację i powoduje negatywne emocje zamiast mówić, że przerywanie innym jest nieeleganckie, w złym tonie i dobrze wychowani ludzie tak nie robią. Wychodzi na to, że każdą prostą regułkę obudowaliśmy słowami takimi jak wizerunek, autoprezentacja, informacja zwrotna. Z jednej strony to bardzo dobrze – w końcu zasady i normy stają się zrozumiałe, logicznie wytłumaczalne, wiemy dlaczego ich stosowanie nam się opłaci, wiemy po co podejmować wysiłek. Nie zderzamy się z argumentem „tak bo tak” i bezrefleksyjnym podejściem do rzeczy tak bardzo elastycznej i trudno uchwytnej jak życie. Dowiadując się na kosztownym szkoleniu, że „oszczędna gestykulacja poprawi naszą autoprezentację i pozwoli nam być bardziej przekonującymi” czujemy się mile połechtani, podczas gdy fukanie cioci „nie machaj tak łapami” mogło wywoływać w nas pewien opór, choć w istocie treść obu komunikatów sprowadza się do tego samego. Druga strona problemu już nie jest taka prosta. Ludzie mają tendencję do myślenia skrótowego i tego się nie zmieni. System zakazów i nakazów ma swoje wady, ale jeśli jest dobrze wbity do głowy większości społeczeństwa to działa i poprawia jakość życia. Tymczasem skutecznej komunikacji i „umiejętności miękkich”, uczymy wyrywkowo i w niektórych grupach, do tego te sztuczki stosować można, jeśli chce się być skutecznym, no ale przecież musu nie ma, jest to takie „zadanie na szóstkę”. Tymczasem w nawale informacji czasem chcielibyśmy prostych instrukcji jak nie dostać pały. Zrób to i to, nie rób tego i tego – i już. I tak właśnie szkoleniowcy powracają do korzeni, odkrywając na nowo konwenanse, wszystkie te regułki i reguły, które pozwalały jakoś żyć, nie zjadając się nawzajem i nie wchodząc sobie na głowę, mimo różnic w poglądach, rozbieżnych interesów, różnego rodzaju zaszłości. Szkolenia z savoir-vivre'u są coraz bardziej popularne, nie tylko wśród pracowników dużych firm, ale także studentów i managerów. Przyglądając się małym i dużom scenom politycznym nie sposób nie pomyśleć choć przez chwilę, że przeogromny i stale powiększający się rynek zbytu powinien zapewnić uczeniu dobrych manier prawdziwy, naprawdę spektakularny sukces.
Trzecia strona – oczywiście że jest trzecia strona – problemu, to fakt, że do świadomego stosowania zarówno zasad savoir-vivre'u jak i umiejętności miękkich potrzebna jest empatia. Bez tej umiejętności wczucia się w sytuację, punkt widzenia i uczucia drugiej osoby w obu przypadkach będzie nieciekawie - otrzymamy doskonale wychowanych drani pod pięknym krawatem i makiawelicznych manipulatorów z certyfikatami ukończonych szkoleń o górnolotnych nazwach. Można zastanawiać się, które zło jest gorsze. Tymczasem do głowy przychodzi myśl, że empatia radzi sobie sama i wielu pięknych ludzi, zwyczajnie nastawionych na potrzeby innych, nie potrzebuje ani książeczki o bon tonie, ani o sztuce komunikacji. Są oni jednak wyjątkiem, większość z nas stanowią empatyczni przeciętniacy, potrzebujący doszkolenia. Samy wybierzmy formę, którą preferujemy.
(Anna Łagowska)