Że wypada być oryginalnym – to nie ulega kwestii. Kiedyś słowo „oryginał” znaczyło w odniesieniu do człowieka tyle co „dziwak” i nie było wcale pozytywnym określeniem. Dziś jest inaczej.
Unikalny, niepowtarzalny, jedyny w swoim rodzaju, inny niż wszyscy – to chyba najpiękniejsze komplementy, jakimi możemy kogoś obsypać. Za nic nie chcemy, by ktoś ubierał się tak samo, jak ktoś nie ma stylu, to może i nie ma charakteru. W kuchni eksperymentujemy, poszukując smaków i receptur. Świadomie lub nieświadomie łapiemy i wyszukujemy modne słówka i powiedzonka. Ale jak tu być oryginalnym, skoro wszystko już było? Zawsze da się coś wymyślić… Wydawało by się, że nie ma chyba na ten przykład takiego dziwactwa ubraniowego, którego by ktoś już nie uszył i nie pokazał światu jako najnowszego objawienia. Spodnie miały już wszystkie możliwe fasony nogawek, o wszystkich możliwych kombinacjach proporcji szerokości i długości. A jednak zawsze da się bardziej je podrzeć, skrócić lub wydłużyć, w ostateczności przywrócić któryś z zapomnianych lub przykurzonych fasonów, względnie sprzedać piżamę jako „spodnie przedpołudniowe” bądź męskie dżinsy jako „boyfriendy”. Czasem można także wprowadzić modowy paradoks – opisać z założenia nieistniejącą subkulturę hipsterów, będących zawsze o krok przed trendami. Całkiem niezłym pomysłem wydaje się też „ucieczka do tyłu”. Jeśli coś parę lat temu wyszło z mody – jest bardzo duża szansa na odświeżenie już za chwilę. Można też lansować trend normcore – „hardkorowo normalny”, polegający na świadomym ubieraniu się jak nie interesujący się modą człowiek. Dziwne? Ludzkie! Jesteśmy wiecznie rozdarci między czysto ludzką miłością do naśladowania się nawzajem, jak w zabawie „Ojciec Wergiliusz” i jak na maratonie Zumby a czysto ludzką miłością do wyróżniania się i bycia podziwianym. Aby być we wspólnocie z innymi, robimy to co wszyscy. Aby błysnąć, robimy to inaczej niż wszyscy, oryginalnie. Tu wracamy do pytania – skąd wziąć oryginalność. Uczmy się od mistrzów. Modowi giganci mają specjalistów trudniących się wyłącznie podglądaniem mody ulicy. A czołowi projektanci szukają inspiracji w terenie, gdzieś poza własnym światkiem i własnym sosem. I potem w świecie zdominowanym przez falbanki z jedwabiu robią karierę na ludowych haftach. W zalewie sushi-barów stają się pierogowym potentatem. Dostają literackie nagrody za wiersze pisane gwarą. Wygląda na to, że czasem recepta na gwarantującą modowy sukces oryginalność znajduje się tam, gdzie nie spodziewamy się jej znaleźć – nie w klubie na chilloucie, tylko u babci na herbatce, nie przy stoliku z rezerwacją, tylko na stoisku na wiejskim festynie, nie w tropikach, tylko za oknem.
(Anna Łagowska)
Z dnia: 2015-04-15, Przypisany do: Nr 7(510)