Z panią Elżbietą Zatoką było inaczej. Nie obwiniała nikogo, nie pytała, dlaczego ją właśnie musiała dotknąć ta straszna choroba, nie złorzeczyła Bogu, nie zazdrościła zdrowym. Uznała, że tak miało być. A zaczęło się wszystko bardzo niewinnie, dokładnie dwanaście lat temu.
- Któregoś dnia uderzyłam się w pierś i kiedy po pewnym czasie wyczułam guzka, kładłam to na karb tego właśnie uderzenia – wspomina pani Ela. – A ponieważ byłam wówczas mocno zajęta, temat przez rok bagatelizowałam. Teraz mammobus jest w Lubaniu praktycznie co miesiąc, a dwanaście lat temu, aby się zdiagnozować, trzeba było dużo zachodu i czasu. Trzeba było jechać do Wrocławia albo do Bolesławca. A to się wiązało z dniem wolnym, a ja nie mogłam sobie na to pozwolić, bo na karku miałam ogromny kredyt w euro i trzeba było go spłacać. Zwlekałam tak przez ponad rok, a guz rósł i coraz bardziej bolał. Kiedy już dojrzałam, że trzeba coś z tym zrobić, do „Medyka” do Lubania przyjechał onkolog. Przyjaciółka mnie zarejestrowała i poszłam, nie licząc się w ogóle z tym, że diagnoza może być zła. Osłupiałam, gdy doktor powiedział dość obcesowo „ale pani sobie nowotwora wyhodowała”. Przyznam, że niewiele pamiętam z tamtej sytuacji. Byłam w szoku. Tego samego dnia dla potwierdzenia zrobiono mi biopsję. Wynik przyszedł szybko i był jednoznaczny. Nowotwór był wielki i bardzo złośliwy. Ścięło mnie. Myślałam, że ból rozsadzi mi głowę, a serce waliło jak oszalałe. Najdziwniejsze jest to, że całą noc martwiłam się o kredyt, który miałam do spłaty. Jak sobie poradzę, lecząc się dość kosztownie, a nie pracując przy tym. Zakład krawiecki, który prowadzę to nie etat. Trzeba szyć, żeby zarabiać. I powiem, że może to mnie uratowało przed załamaniem się chorobą. Bałam się bardziej, że wyląduję pod mostem, niż że umrę. Rodzina dodawała mi otuchy. Poza tym jestem osobą wierzącą i liczyłam na pomoc Najwyższego. Mam brata księdza franciszkanina, i kiedy do niego zadzwoniłam z tą informacją, on powiedział: „Trzeba się brać do roboty. Panie Boże dałeś chorobę, to teraz ja zabierz”. Bliżsi i dalsi znajomi modlili się za mnie. I myślę, że w końcu Pan Bóg miał dosyć tej inwazji próśb i ataków do nieba, że pomógł mi przezwyciężyć ostatecznie chorobę. Współczuje ludziom, którzy nie mają takiego odnośnika.
Więcej w bieżącym numerze Ziemi Lubańskiej.
Z dnia: 2017-10-30, Przypisany do: Bieżący Numer, Gorące tematy, Lubań, Nasze sprawy, Przekładaniec, Nr 18(569)