Wraz z kolumną, którą 22 czerwca 1945 roku popędzono w kierunku Lubania znajdował się ostatni niemiecki burmistrz Olszyny Hübel. Ze wspomnień Gertrudy Baumgart i Erny Herzog wyłania się obraz ciężkich chwil ucieczki i rozterki – wracać czy uciekać dalej. Blisko połowa, znosząc upokorzenia, decydowała się na powrót. Rosyjski komendant Olszyny coraz częściej podjeżdżał bryczką do Lubania i nawoływał olszyńskich uchodźców do powrotu. Zależało mu bardzo na niemieckich fachowcach, urzędnikach i robotnikach niezbędnych do uruchomienia zakładów oraz lokalnego handlu i usług.
Zanim jednak Niemcy dotarli z powrotem do rodzinnej wsi byli zatrzymywani przez Milicję Obywatelską, gromadzeni w dużym folwarku w Olszynie Dolnej i następnego dnia rano, po sformowaniu kolumny, eskortowani do granicy na Nysie Łużyckiej. Jak widzimy Polacy rugowali Niemców, podczas gdy władzom rosyjskim zależało na szybkim uruchomieniu lokalnej gospodarki i usług, bez względu na przynależność narodową. Wielu mieszkańców, którzy zatrzymali się u rodziny w Lubaniu wracało nocą po torach kolejowych do Olszyny i zabierało ze swoich domów i gospodarstw najniezbędniejsze rzeczy i pozostałe drobne zwierzęta.
Zamknięta została niemiecka szkoła główna wraz z pozostałymi placówkami i od tego momentu niemieckie dzieci nie mogły już dalej się uczyć. Działo się tak pomimo, że część kadry nauczycielskiej pozostała. W ten sposób usiłowano wpłynąć na rodziców, aby jak najszybciej opuścili Olszynę.
Gerhard Hermann z Krzewia Małego wspominał, że kolumnę mieszkańców tej wsi z wózkami i bagażem ręcznym kierowano przez Biedrzychowice do Bożkowic i dalej przez Lubań do Zgorzelca. Znaczna część uchodźców uciekała i wracała z powrotem do Krzewia. Od 1946 roku, zarówno w Olszynie jak i okolicznych wsiach, ci którzy pozostali, a byli niezbędnymi fachowcami, otrzymywali pozwolenie na pobyt. Pozostali, szczególnie ludzie starzy i kobiety z dziećmi, zmuszeni byli do ostatecznego wyjazdu do Niemiec.
Wytypowani gromadzeni byli na olszyńskim stadionie sportowym, skąd maszerowali do dworca kolejowego, gdzie umieszczano ich w wagonach po 35-40 osób. Pociąg przez Lubań przemieszczał się do Leśnej, gdzie wszystkich rejestrowano. Niejednokrotnie rewidowano posiadane bagaże w poszukiwaniu cennych rzeczy. Następnie transport ponownie przez Lubań jechał do Węglińca, gdzie pod okiem Rosjan uchodźcy przesiadali się do pociągu Czerwonego Krzyża, którym trafiali jeż do Niemiec.
Z kilkunastu olszyńskich gospód od początku dobrze funkcjonowała tylko jedna, a mianowicie była karczma sądowa Jeschego. Odbywały sie tu zabawy świąteczne i weselne, a do tańca przygrywała stara olszyńska orkiestra prowadzona przez kapelmistrza Rosemanna, z jego wspaniałą trąbką i jazzbandowymi instrumentami. Zabawy prawie zawsze kończyły się bijatykami, fruwały kufle, bywało że dochodziło do strzelaniny. Do szczególnych nieporozumień dochodziło, gdy do karczmy przychodzili Rosjanie. Niemcy z obsługi nienajlepiej wspominali i jednych, i drugich.
Kantor Werner, który opuścił Olszynę dość późno przez wczesne lata powojenne udzielał nauki gry na fortepianie. Dobrze wspominał polskiego chłopca, którego rodzina zajęła dom Bohmsów. Był wybitnie uzdolniony muzycznie i szybko też nauczył się niemieckiego. Jedna z uczennic kantora odprowadzała go w drodze na dworzec kolejowy, podczas jednej z ostatnich ewakuacji i po kryjomu, za łzami w oczach, jak wspominał kantor, wręczyła mu na drogę 2,5 kg mięsa.
Z przekazów Salmy Schubert wiadomo, że 20 grudnia 1946 roku w samej Olszynie pozostało tylko około 800 osób narodowości niemieckiej. Kolejne transporty do Niemiec odjechały 3 lipca, 10 października, 30 listopada i 13 grudnia 1946 roku. W ostatnim transporcie liczącym 450 osób wyjechali dr Wernicke – miejscowy lekarz, i dr Jakob – dentysta. Ciekawostką było, że Polacy chętniej leczyli się u niemieckich lekarzy niż u polskich. Dwa ostatnie transporty odjechały z Olszyny w czerwcu i lipcu 1947 roku i w ten sposób praktycznie zakończyła się kwestia przesiedlenia ludności narodowości niemieckiej. W Olszynie pozostali nieliczni, niezbędni do funkcjonowania zakładów. Od sierpnia 1947 roku do 1950 roku zameldowanych było ok. 90 Niemców, a do 1956 roku pozostało 20 osób.
Ci, którzy pozostali najdłużej, to jak wspomniałem, byli niezbędni do zabezpieczenia prawidłowego funkcjonowania fabryk mebli, cegielni, zakładu ceramicznego A.Chwieralskiego - zamordowanego w bandycki sposób, a także osoby wchodzące w mieszane związki małżeńskie. Z bólem serca, jak wspominali, patrzyli na dewastację swojej rodzinnej wsi. Rozbierano płoty i ścinano drzewa na opał. Podobnie postępowano z poniemieckimi meblami. W Olszynie leżały rozkładające się zwierzęta, a majątki ziemskie i częściowo ziemia gospodarcza leżały odłogiem.
W budynku Schlossbrauerei urządzono szkołę. Podobnie uruchomiono nauczanie w byłej szkole głównej i szkole dębowej z tym że tylko dla polskich dzieci. Przestała funkcjonować Sportbaude (później zresztą rozebrana) jak i sam basen. Opuszczający Olszynę jako ostatni wspominają również masową wycinkę drzew na cmentarzu, a także handel poniemieckimi tablicami nagrobnymi.
Dotarłem wcześniej do pewnej „ciekawostki” związanej z kościołem katolickim, o której pisałem wcześniej przy innej okazji. Otóż 24 sierpnia 1945 roku ostatni niemiecki proboszcz katolicki w Gryfowie pisze do starosty lubańskiego list, w którym wyraża swoje niezadowolenie z faktu dewastacji wnętrza kościoła i usunięcia płyty z grobowca rodzinnego z lat 1820-1823, znajdującego się w skrytce sklepienia chóru. Ksiądz Heinrich Glatzer pisze dalej - „(...) kościół w Olszynie stoi pod ochroną kulturalną. Wiadomym mi jest, że zabytki sztuki mają być nienaruszone, dlatego zawiadamiam pana Starostę o tej sprawie i proszę by wydał zalecenie, aby w przyszłości podobne wypadki nie zdarzały się”. W ślad za skargą Pełnomocnik Rządu RP na obwód Lubań – Edward Zakrzewski, wysłał do ówczesnego burmistrza Olszyny pismo przypominające i dyscyplinujące. Pełną arogancji odpowiedź Jana Kamrowskiego przytaczam w wersji oryginalnej.
„W odpowiedzi na pismo z dnia 11.09.1945, Lp.1173/45 wyjaśniam, że usunięcie napisów z grobowca w kościele katolickim w Olszynie nie było samowolną robotą, a usunięciem zewnętrznego śladu niemczyzny...”.O wspomnianej korespondencji rozmawiałem z śp. ks. prałatem Rudolfem Ujdą z Gryfowa, który znał osobiście i bardzo ciepło wspominał ks. Glatzera. Podczas jednej z późniejszych wizyt w Gryfowie były niemiecki proboszcz wspominał też o dziwnym nagłym zniknięciu olszyńskiego organisty, które nastąpiło bezpośrednio po profanacji kościoła. Niedługo po organiście zniknęły z kościoła organy z tym, że w przeciwieństwie do tego pierwszego odnalazły się w Warszawie, gdzie zresztą grają do dzisiaj.
P.S. Bardzo dziękuję panu Indece, polskiemu robotnikowi przymusowemu, który spędził cztery lata wojny w Olszynie, a także żyjącym i nie żyjącym już byłym niemieckim mieszkańcom i ich rodzinom za wiedzę o ostatnich latach w Olszynie, a szczególnie za to, że zaufali Polakowi. Z góry zaznaczam, że nie pisałem o samej goryczy towarzyszącej ich wypowiedziom i niejednokrotnie drastycznych wspomnieniach, gdyż moim celem jest poszerzenie wiedzy o ludziach i lokalnych zdarzeniach historycznych, a nie rewizjonizm. Zresztą Polacy cierpieli i to okrutnie przez poprzedzające pięć lat wojny.
Z dnia: 2009-03-04, Przypisany do: Nr 5(364)