Na początku lat 90. dzięki Danielowi Sławińskiemu, wnukowi p. Wacława Sławińskiego, współtwórcy lokalnej telewizji, poznałem członków lubańskiego zespołu rockowego „Kviat”. Mimo przepaści pokoleniowej szybko znaleźliśmy wspólny język. Schlebiało mi, iż młodzi ludzie – jak twierdzili – wychowali się na muzyce mojej generacji (więc ta moja młodość nie była tylko „chmurna i durna”). Dotychczas grali w swoich domach, garażach lub piwnicach. Z pewnymi perypetiami pomogłem im wejść na jakiś czas na próby do Miejskiego Domu Kultury.
Z kolei jesienią 1993 r. dzięki Danusi Furtak poznałem Steve’a Dreher’a, Amerykanina, który w ramach tzw. Korpusu Pokoju uczył jęz. angielskiego w lubańskim ogólniaku. Mimo że ja tyle znałem angielski co on polski jakoś dogadywaliśmy się. Szybko okazało się, iż mamy wspólne pasje, m.in. rock, jazz i blues. Steve przywiózł ze sobą gitarę, próbował nawet komponować. W styczniu 1994 r. z wielkimi oporami dał mi się namówić na zaprezentowanie kilku utworów podczas kolejnego lubańskiego finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Jego występ zachwycił widownię. A Steve zachwycił się akcją Owsiaka.
Sporo żeśmy spacerowali po mieście. Ciekawiła go historia Lubania. Był zafascynowany naszymi zabytkami. Pamiętam jakie wrażenie wywołał na nim wiek naszej Baszty Brackiej (należy pamiętać, iż w Ameryce starożytnym obiektem jest 200-letni dom). Przylgnął całym ciałem do średniowiecznego muru i zastygł nieruchomo. Jakby chciał poczuć ducha wieków. Musiałem mu też tłumaczyć zawiłości polskiej historii. Ktoś nie omieszkał wspomnieć mu o moich stano-wojennych przygodach. Więc wymusił, bym („po angielskiemu”!) opowiedział o latach 1980-89.
Mnie z kolei frapował temat: dla Amerykanów jazz, blues czy rock to „naturalne środowisko”, dla nas – kiedyś owoc zakazany, oaza wolności. Do dziś – fascynacja. Ciekawe to były rozmowy.
Po jakimś czasie Steve zwierzył się, iż skomponował piosenkę „Lubań blues”. Zaśpiewał. Spodobała mi się. Zaprezentował kilka innych swoich utworów. Także wydały mi się świetne. Pomyślałem, że coś trzeba by z tym zrobić. W kwietniu 1994 r. skojarzyłem Steve’a z zespołem „Kviat”. Podczas jednej z rozmów zaproponowałem im wspólną sesję nagraniową. Z początku rzecz przyjęli z niedowierzaniem. Ale od słowa do słowa… Z ówczesną dyrektor Miejskiego Domu Kultury Marią Janikowską załatwiłem dostęp do sceny oraz obsługę nagraniową panów Alfreda Czajkowskiego i Krzyśka Przybyły. Na całość materiału miały składać się trzy części: solowe utwory Steve’a, własne nagrania zespołu „Kviat” i wspólne granie. Nie wtrącałem się do wyboru utworów. Zaczęły się próby. Mimo natłoku innych zajęć starałem się zaglądać na nagrania. Dla mnie tamte chwile spędzone w głębi ciemnej sali, kilkanaście rzędów od rozświetlonej sceny, miały w sobie coś metafizycznego. Tajemniczo mruczące, mrugające lampkami wzmacniacze, ściszone rozmowy muzyków, powtarzane frazy, przesterowania, przypadkowe i celowe riffy, wreszcie – gotowe dzieło. Bez przesady: magia!
Mimo różnych przeszkód, praca posuwała się do przodu. Wreszcie 13 czerwca zakończono rejestrację wspólnego materiału. A 16 czerwca Steve nagrał swój ostatni solowy utwór. Zaplanowana trzecia część sesji, nagranie utworów samego zespołu „Kviat”, nie doszła do skutku. Młodzi muzycy nie byli zadowoleni ze swojej twórczości. Próbowałem zmienić ich decyzję, ale nie udało się.
Materiał był gotowy. W tamtych warunkach, jeszcze przed epoką CD, skazani byliśmy na kasety audio. Ich powieleniem zajął się Marek Duma. Okładkę zaprojektowaliśmy ze Sławkiem Dumą. I on ją wydrukował.
Warto podkreślić, iż całe przedsięwzięcie było absolutnie i beznakładowe, i niedochodowe. To były czasy!
Przede wszystkim należy przywołać nazwiska muzyków:
Steve Dreher – wokal, gitara, harmonijka ustna,
Krzysiek Kołacz – gitara el.,
Marcin Grabowski – wokal, gitara el.,
Robert Podolak – gitara basowa.
Krzysiek Grabowski – perkusja,
Na okładce kasety autorzy czuli się też w obowiązku podziękować za pomoc pani Danucie Furtak i Danielowi Sławińskiemu.
A oto zawartość kasety „For Lubań”:
Strona A (solowe utwory Steve’a):
„Like a dog”
„Ice cream”
„Marcella”
„Lubań blues”
Strona B (wspólna sesja Steve’a i zespołu „Kviat”):
„Social commentary”
„Goodbye”
„Lovie warthog”
„Anghor rapes”
Nb. „Marcella” ma romantyczną genezę tego utworu. Dziewczyna o tym imieniu, śliczna Amerykanka, uczyła angielskiego razem ze Steve’m. Miałem wrażenie, że mój przyjaciel był nią zauroczony. Nie wiem, czy z wzajemnością. W każdym razie piosenka powstała.
Ledwie żeśmy zdążyli z wyprodukowaniem pierwszego egzemplarza kasety-matki przed powrotem Steve’a do Stanów.
Przed wyjazdem (koniec czerwca 1994) zaprosił mnie na pożegnalne spotkanie z udziałem jego przyjaciół z Korpusu Pokoju pracujących w szkołach w całej Polsce. Tam już mi szło lepiej w rozmowach, bowiem Amerykanki okazały się bardziej pilnymi uczennicami jęz. polskiego niż panowie. Po imprezie goście zza oceanu ciągnęli mnie jeszcze na dyskotekę. Przyznaję, stchórzyłem.
Na pożegnanie Steve podarował mi pamiątkę, amatorską kamerę filmową na celuloidową taśmę 8 mm. Bo o filmach też żeśmy się zgadali (wychowałem się na westernach). Jak mi się zwierzał, jechał do Polski znając trzy nazwiska: Jan Paweł II, Lech „Waleza” i Andrzej Wajda. Był zafascynowany twórczością ostatniego. W Polsce planował nakręcić arcydzieło filmowe. W duchu Wajdy. Jakoś nic z tego nie wyszło.
Już po wyjeździe Steve’a kasetę powieliliśmy w ok. 20 kopiach. Pięć wysłałem do Stanów, reszta trafiła do zaangażowanych w dzieło.
Po latach udało nam się ze Steve’m odnowić kontakt. Swoje życie związał z muzyką. Zawodowo prowadzi profesjonalny zespół grający na festynach dla dzieci i młodzieży. Przysłał mi kilka plików ze swoimi utworami. Z wielkim sentymentem wspomina pobyt w Lubaniu.
Ale bałbym się spotkać ze Steve”m w cztery oczy. Nie wiem czy by mi darował, iż podczas rozmowy z Andrzejem Wajdą w listopadzie 2010 r. z wrażenia zapomniałem wspomnieć reżyserowi o jego wielbicielu z Vermont, USA.
Zdzisław Bykowski
Z dnia: 2012-10-10, Przypisany do: Nr 19(450)