38-letnia pani Joanna jest matką trójki dzieci i mieszka w Radostowiu. Od 8 lat współpracuje z lubańskim SKOB-em, pomaga w organizacjach zbiórek żywności, wspiera dzieci a także regularnie oddaje krew, bo – jak mówi – lubi pomagać ludziom. Dobroć serca nakazała jej również zaopiekować się swoim wieloletnim przyjacielem, który obecnie leży w śpiączce i nie ma z nim żadnego kontaktu.
- Wydaje mi się, że odkąd jest u mnie to nastąpiła poprawa, bo jak go połaskoczę po stopie to zabiera ją, gdy włożę do miski z gorącą wodą jego rękę bardzo szybko reaguje i również ją zabiera, czyli czuje że to boli, że coś jest nie tak - mówi pani Joanna. - Gdy zabieraliśmy go ze szpitala był strasznie wychudzony, miał odleżyny i nawet nie potrafił samodzielnie przełykać.
W listopadzie zeszłego roku pan Marek udał się do lekarza, gdyż od pewnego czasu zaczął strasznie chudnąć. Po zbadaniu poziomu cukru okazało się, że jest go aż 600 jednostek i lekarz był zdziwiony, że pan Marek w ogóle doszedł do niego o własnych siłach. Diagnoza była jednoznaczna - cukrzyca. Zaledwie miesiąc po wykryciu choroby pan Marek trafił do szpitala w wyniku drastycznego spadku cukru do 30 jednostek. Stracił przytomność i upadł, a ponieważ był sam w domu został znaleziony dopiero po kilku godzinach, przez co doszło do uszkodzenia mózgu. I w tym momencie rozpoczęła się batalia pani Joanny o prawo do opieki nad przyjacielem.
- To była bardzo trudna decyzja, ale gdybym musiała to podjęłabym ją jeszcze raz i to nawet krócej się zastanawiając - mówi pani Joanna. - Nie mogłam postąpić inaczej, nie mogłam pozwolić aby Mareczek trafił do hospicjum. Tam mają wielu pacjentów i jemu jednemu na pewno nie poświęciliby tyle uwagi ile naprawdę wymaga. Poza tym w ogłoszeniu jednej z takich placówek znalazłam informację, że zapewniają szybką i bezbolesną śmierć...
Okazało się jednak, że w świetle prawa pani Joanna nie może podjąć samodzielnej decyzji o opiece nad panem Markiem. W związku z tym skontaktowała się z jego ojcem, który przebywa w Schronisku Brata Alberta w Leśnej i z uwagi na to nie może zaopiekować się synem. Wspólnie udali się do sądu, który wydał decyzję o ubezwłasnowolnieniu pana Marka i ustanowił jego ojca kuratorem. Dopiero wtedy pani Joanna mogła otrzymać zgodę od ojca pana Marka na opiekę nad nim. Jednak nadal nie można było zabrać chorego ze szpitala, gdyż wyrok był nieprawomocny. Musiał minąć prawie miesiąc i do tej pory ŁCM miał prawo decydować o losie swojego pacjenta. A tej placówce wyjątkowo spieszyło się z umieszczeniem jego w hospicjum. Nie chcieli aby pani Joanna sama się nim zajmowała, twierdzili, że kwalifikuje się on tylko do hospicjum, że ona sobie z nim nie poradzi. Jednak pani Joanna nie poddała się. Wraz z ojcem pana Marka wręcz wtargnęli na salę sądową i ubłagali sędziego o wydanie dokumentu potwierdzającego, iż rozprawa o sprawowanie władzy nad panem Markiem odbyła się, prawa otrzymał ojciec, a wyrok jedynie musi się uprawomocnić. Za zgodą ojca Mareczka pani Joanna wzięła go do siebie i zameldowała w swoim domu. Teraz każdą wolną chwilę poświęca na opiekowanie się nim, przez co nie może podjąć pracy. Wszystkie posiłki musi mu miksować i podawać strzykawką przez specjalną rurkę bezpośrednio do żołądka. Tak samo leki, a tych wymaga bardzo dużo. Nie wiedząc jak dawkować pewien specyfik na skurcze mięśni, pani Joanna udała się do lekarza, który stosował go w szpitalu. Jednak pan doktor po prostu ją wyrzucił krzycząc, że „to już nie jest nasz pacjent, nie chcieliśmy żeby pani go brała, do hospicjum trzeba było go oddać” i nie udzielił żadnej pomocy. Ale pani Joanna znów się nie poddała i w inny sposób zdobyła informacje jak lek stosować.
- Wiem, że przysługuje 540 zł dla osoby, która się zajmuje człowiekiem niepełnosprawnym, ale mi się to nie należy, ponieważ to jest dla mnie osoba obca a nie ktoś z rodziny. Jestem na zasiłku dla bezrobotnych do marca a potem nie wiem co będę dalej robić, ale i tak nie oddamy naszego Mareczka. To jest nasza decyzja, moja i mojego przyjaciela Krzysztofa, a moje dzieci nas wspierają i pomagają się nim zajmować. Pomoc niesie również moja bratowa, która przychodzi gdy ja muszę gdzieś wyjść - mówi pani Joanna. - Mareczek obecnie ma 380 zł z groszami, to jest zasiłek stały, i 153 zł świadczenia pielęgnacyjnego, moja kuroniówka to 545 zł i mój przyjaciel też coś dorabia. Zwróciłam się z prośbą o pieniądze do PCPR i na łóżko kosztujące 1800 zł otrzymałam 1080 zł, zaś na pionizator wart 6900 zł pozyskałam refundację z NFZ w wysokości 3000 zł i dofinansowanie z PCPR także w wymiarze 3000 zł. Resztę pieniążków musiałam dopłacić sama i do dziś spłacam pożyczkę.
Trud i wysiłek pani Joanny został niespodziewanie doceniony i nagrodzony w konkursie organizowanym co roku przez Dolnośląską Federację Organizacji Pozarządowych zt. Akcja Akacja, Akcja Dąb - Niezwykli Dolnoślązacy 2012, do którego nominowanych jest wiele osób, a wyróżnianych tylko 10. W tym roku wśród tej dziesiątki znalazła się także pani Joanna, która nie tylko poświęciła swoje życie dla Mareczka, ale także od wielu lat niesie pomoc innym potrzebującym. Chyba nikt nie ma wątpliwości, że otrzymane wyróżnienie pani Joannie słusznie się należało.
Z dnia: 2012-11-23, Przypisany do: Nr 22(453)