Wspólnota Mieszkaniowa na pl.Lompy składająca się z czterdziestu mieszkań istnieje od 13 lat i cały czas na jej czele jako prezes zarządu stała jedna i ta sama osoba, a tak na marginesie jeden z sąsiadów a przy tym przedsiębiorca budowlany.
- Obdarzyliśmy go całkowitym zaufaniem ponieważ był to nasz sąsiad – mówią członkowie zarządu. - Był miły i serdeczny a do tego wydawał się nam kompetentny. Dzisiaj wiemy, że byliśmy po prostu naiwni.
Do pewnego momentu właściciele mieszkań byli na ogół zadowoleni z prezesa, choć – jak dzisiaj mówią – były pewne uchybienia. Na przykład rozliczenia roczne wspólnoty dla większości mieszkańców nie były czytelne a podczas dorocznych zebrań, gdy ktoś dociekał szczegółów, prezes po prostu go zbywał. Najczęściej kończyło się wszystko awanturą. Któregoś roku próbowano go odwołać, ale większość opowiedziała się jednak za nim, więc prezesował nadal.
- Niestety nigdy nie mieliśmy dostępu do żadnych dokumentów – mówią mieszkańcy. – Nasz zarządca i jego żona prowadząca księgowość wspólnoty skutecznie nam to uniemożliwiali.
Czarę goryczy przechyliły nieścisłości w rozliczeniu za remont dachu i założenie instalacji elektrycznej w piwnicy. I tutaj rola prezesa „pokryła się” z rolą właściciela firmy budowlanej, która te remonty wykonywała. Oskarżono go o zawyżanie faktur a do tego zakup zbędnych artykułów. Ponadto zarzucono mu niestaranne wykonanie prac remontowych na dachu. Poproszono innego fachowca o ocenę i ten zgodził się z podejrzeniami członków wspólnoty, że faktura za remont dachu – który, tak na marginesie, nie został zrobiony rzetelnie - jest zdecydowanie, bo aż o 13 tysięcy, zawyżona. Wykonawca-zarządca zgodził się ostatecznie z tą opinią i pieniądze zwrócił. W tym temacie wszyscy doszli do konsensusu. Natomiast kością niezgody stało się rozliczenie za instalację elektryczną w piwnicy. Okazało się bowiem, że prezes zlecił jej położenie jednemu z sąsiadów, który miał pracę wykonać w ramach spłaty zadłużenia wobec wspólnoty. A ten – jak mówi były zarządca - zakupił materiały na ogromną sumę, których de facto w piwnicy nie zainstalował, bo nie miały tam zastosowania. Zaniepokojona wspólnota zleciła niezależnej księgowej bliższe przyjrzenie się dokumentom i okazało się, że wykonawca – w tym wypadku prezes – powinien zwrócić jej 3 tysiące złotych. Mieszkańców nie obchodzi, że podwykonawcą był kto inny, bo zlecenie przyjęła wszak firma prezesa. A jeśli uważa on, że pracownik oszukiwał powinien zgłosić to do prokuratury – uważają mieszkańcy. I dodają, że nie są pewni, czy rzeczywiście tak było, czy jest to jedynie jego obrona. Okazało się też, że prezes do niedawna obdarzany wielkim zaufaniem, bez wiedzy wspólnoty wypłacał z jej konta wielkie sumy, sięgające rocznie około 30 tysięcy zł, nie mające w niczym uzasadnienia. A do tego w ogóle nie wykazywał tego w rozliczeniu rocznym.
- Podziękowaliśmy mu za pełnienie funkcji prezesa, co zbiegło się zresztą z jego wyprowadzką, i chcemy polubownie wszystko załatwić – mówią członkowie zarządu. – Niech nam odda te 3 tysiące i będziemy sobie na ulicy patrząc w oczy mówić dzień dobry. Tylko dobra wola potrzebna jest z obu stron. My próbujemy nawiązać z nim kontakt, ślemy pisma a on milczy. Naszą wspólnotę tworzą przede wszystkim osoby w podeszłym wieku i dla każdego z nich przypadająca do zwrotu kwota jest duża. Zwracając się do gazety nie chcemy robić sensacji, ale chcemy innych ostrzec przed naiwnością.
Tyle jedna strona konfliktu. Rozgoryczony były zarządca uważa, że mieszkańcy są niesprawiedliwi. W ciągu tych kilkunastu lat, kiedy prowadził wspólnotę, niejedną rzecz wykonywał w ramach prac społecznych a dzisiaj większość się od niego odwróciła. Nie rozumie tego. Jest mu przykro, ale – jak mówi – do zwrotu 3 tysięcy się nie poczuwa.
- Zleciłem pracę sąsiadowi bo chciałem mu pomóc finansowo a ponieważ już wcześniej robił coś na rzecz wspólnoty, więc zaufałem mu – mówi zarządca. – I to był mój błąd, bo on bez mojej wiedzy nabrał materiałów, których w ogóle nie wykorzystał wykonując instalację w piwnicy, tylko je gdzieś upłynnił. Więc gdy się zorientowałem w sytuacji to podziękowałem mu za usługę. Nie zapłaciłem uważając, że sprzedane przez niego niepotrzebne do naszego remontu artykuły pokryły koszt wykonania przez niego części robót i resztę prac zleciłem komu innemu. I to wynosi około 3 tysięcy. W lipcu ubiegłego roku podpisaliśmy porozumienie, które – myślałem - rozwiąże nasz problem. Ale pomyliłem się, bo jakiś czas później zarząd wspólnoty doszedł do wniosku, że jestem im winny te nieszczęsne 3 tysiące. Ja nic nikomu nigdy w życiu nie ukradłem. I tych pieniędzy nie zwrócę bo ich nie wziąłem.
Wspólnota pismem z marca tego roku skierowanym do byłego zarządcy formułuje zarzuty. Po pierwsze – nieodpowiedzialna gospodarka zasobami finansowymi ze szkodą dla wspólnoty w ostatnich latach sprawowania funkcji prezesa, w tym niesolidne wykonanie prac remontowych po zawyżonych cenach i samowolne nieuzasadnione pobieranie pieniędzy z konta wspólnoty. Po drugie – niedotrzymanie terminów spłat zadłużenia wobec wspólnoty po ustąpieniu z funkcji prezesa. Pismo dotąd pozostaje bez odpowiedzi. Zmęczeni czekaniem członkowie wspólnoty sprawę postanowili nagłośnić. Sytuacja jest trudna i praktycznie nie ma dobrego rozwiązania, jeśli strony nie odpuszczą. Zgodnie z protokółem spisanym w lipcu ubiegłego roku zarządca jest ze wspólnotą rozliczony na zero. Czyli nikt nikomu nic nie jest winien. Jednak nieco później wspólnota doszła do wniosku, że jednak powinien zwrócić jej 3 tysiące złotych, ponieważ jako zarządca był odpowiedzialny za dopilnowanie montażu instalacji elektrycznej w piwnicy a nie zrobił tego. Trzeba tu zrozumieć obie strony, ponieważ nie są to małe pieniądze i każda z nich ma swoje racje. Zapytany prawnik ma nawet wątpliwości, czy sąd rozstrzygnął by ten spór.
Z dnia: 2013-05-24, Przypisany do: Nr 10(465)