Ku chwale internetu
Dawno nie przeglądałem forów internetowych, ani portali lokalnych (poza FB). Czyniłem to z bardzo prostego powodu. Ilość błota na tych stronach jest porażająca. Może ktoś pomyśli sobie, że nie mam prawa tak mówić skoro sam kiedyś czyniłem podobnie. Tak, mam za sobą okres, z którego nie jestem dumny, ale dziś wiem, że pewne rzeczy warto zachować tylko dla siebie, obierając przy tym inną, lepszą drogę. Nie wiedzie ona "po trupach do celu"... Czym innym jest natomiast konstruktywna krytyka, która opierając się na konkretnym doświadczeniu i wiedzy prowadzi do obrony wiary i wartości determinujących życie, a czym innym zwyczajna pyskówka, w której jedynym argumentem jest próba dowalenia przeciwnikowi - nawet jeśli nie ma się racji, czy wystarczającej znajomości rzeczy. Przytłaczający jest ten zalew nienawiści i jadu, sączący się z lokalnych portali, które mienią się być opiniotwórczymi (sic!). Zapewne dla pewnej garstki jest to jakieś źródło informacji i pożywka do prywatnych dyskusji. Jednak dla szerszego grona odbiorców jest to odbicie, niczym w zwierciadle, tego samego obrazu, jaki króluje na ogólnopolskich salonach. Doświadczenie podpowiada mi jeszcze jedno. Ci którzy tak namiętnie pyskują i tracą czas na jałową dyskusję w niczym nie różnią się od swoich adwersarzy. Ba, są nawet gorsi w swoim postępowaniu, siejąc powszechne zgorszenie i powodując bolesny rozłam. Zastanawia mnie w tym wszystkim jedno. Skąd mają tyle czasu i energii do podejmowania bezsensownych polemik? Czyż nie można by było spożytkować tego wszystkiego dla czegoś bardziej pożytecznego, z czego skorzystać mogłaby cała lokalna społeczność? Wiem z własnego doświadczenia, że czasami bardzo trudno jest przejść obojętnie obok jakiejś gorącej dyskusji, czy tematu. Perspektywa włączenia się do polemiki jest kusząca - nakręca naszą aktywność do monstrualnych rozmiarów, działając niczym superdopalacz, co nie pozostaje bez wpływu na codzienne relacje. Mówi się, że bez promocji własnej osoby i poglądów (nawet tych ekstremalnych) niczego się w życiu nie uzyska i jakakolwiek działalność przeminie bez wyraźnego sukcesu. Ale mówi się także, że zgoda buduje, a niezgoda rujnuje. Zgodziłbym się w obu przypadkach, ale pozostaje pewna kwestia do wyjaśnienia. Można szokować, zaskakiwać i poruszać – najlepiej pozytywnie. Oczywiście, że jest to możliwe i to nie ulega wątpliwości. Można włączyć się do dyskusji, ale czy zawsze musi być tak agresywna i pełna nienawiści? Parafrazując słowa św. Pawła - wszystko mi wolno, ale nie wszystko wypada. Tutaj możemy też odnaleźć klucz do zrozumienia tego, czym jest bagno internetowych pyskówek. Inaczej jest wtedy gdy przeciwnicy znają swoje stanowiska i wiedzą, że dzieli ich to, czy tamto, ale szanują siebie i we wszystkim, bez zbędnej natarczywości i kłótliwości, starają się znaleźć nić porozumienia, odnajdując także pozytywne strony wzajemnych relacji. Ma to swoją bardzo konstruktywną wartość i stanowi wielkie bogactwo ludzkiej myśli, które przejawia się właśnie w tym odmiennym spojrzeniu na konkretne zagadnienia w pełnym szacunku i kulturze. To dotyczy nie tylko tych wysoko postawionych, za których poważaniem przemawia powaga ich urzędu, ale także zwykłego "Kowalskiego". Natomiast granice dobrego smaku i zwyczajnej kultury osobistej przekracza się wtedy, gdy polemika przeradza się w fanatyczną batalię w imię nie wiadomo czego i za wszelką cenę. Ewidentnie jest to widoczne we współczesnych mediach, a zwłaszcza w internecie. Niektórym wydaje się, że to służy dobru i ogólnemu wzrostowi. Jednak bezpardonowa walka i próby zmieniania rzeczywistości poprzez internetowe podchody nie są najlepszą metodą na zyskanie dobrej sławy. Chwała jest tylko chwilowa, a kiedy przychodzi zderzyć się z problemem w realnym życiu, to nagle okazuje się, że zniszczeniu uległo zbyt wiele. Gdy opadnie bitewny kurz, takiemu człowiekowi pozostanie już tylko z wielkim trudem odbudowywać swoje życie z gruzów i odzyskiwać zaufanie we wszystkich sferach, które dotknął. Bo kto zawierzy człowiekowi, który swoim słowem szarżował niczym szablą i wymachiwał nim bez opamiętania, bijąc na oślep (niezależnie od tego czy miał rację, czy też nie)? Tym gorzej dla niego gdy zaślepienie i głupota stają się narzędziem w cudzych rękach i dla obcych interesów, oddalając go od harmonijnego współżycia w społeczeństwie, które traktować go będzie jak jakiegoś ekstremistę i gościa z niewyparzoną gębą. Dlaczego gdy ktoś kogoś pobije, to nazywamy to przemocą, ale krzywdę wyrządzoną słowami bagatelizujemy? Przecież słowa potrafią ranić tak samo boleśnie, a czasami mocniej niż sztylet. Słowo ma wielką moc – potrafi zmieniać, budować, prowadzić do rozkwitu, ale także siać zniszczenie, niezgodę i brak zaufania między ludźmi. Wiemy o tym aż nadto z lekcji historii. Cóż zatem? Chyba na niewiele się zda moralizowanie. Dylemat jednak pozostaje i to czy wirtualna rzeczywistość będzie niszczyć realne życie naszych lokalnych wspólnot zależy tylko od nas i naszego pragnienia czynienia dobra ze względu na naszych współziomków. Wszystko w myśl zasady: "nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe".
(Artur Daniel Grabowski)