To właśnie ten moment. Nie wiem, jak się to dzieje, że my, trzecie pokolenie mieszkające na tak zwanych „Ziemiach Odzyskanych”, na tym dzikim zachodzie, wciąż na imprezach mamy ten moment, w którym każdy opowiada, skąd jest jego rodzina. Gdzie zostawiła dotychczasowe życie, jak tu jechała, co zastała.
Kresowiacy, Bukowińczycy, mieszkańcy centralnej Polski, Wołyń, Lwów, Wilno, Inowrocław… W jednej czwartej, w trzech czwartych, w całości, w połowie, dziesiąta woda po kisielu. U każdego inny zwyczaj, inna kuchnia, inna wigilia, inna Wielkanoc, inne pieśni, inne wspomnienia. Jechali całą wsią. Chcieli jednak zostać. Nie mogli się doczekać. Myśleli, że nigdy się nie wydostaną.
Są i takie rzeczy, które opowiadamy ściszonym głosem, bo dowiedzieliśmy się o nich jakoś w sekrecie, od dziadków, którzy nie chcieli o tym mówić przez całe lata. Wrócili z Syberii i wytykali ich palcami. O tym bali się powiedzieć nawet słowa, mówili tylko – nie idź tam. Tamten ożenił się z Niemką. Musiałem uciec, ojca posadzili, gospodarkę zabrali. Tylko on przeżył. Ona to wszystko widziała, ale przecież zabronili o tym mówić. Nigdy się do tego nie przyznał, nawet dziś. Wszystkie te historie stają w oczach i w gardle na dworcu, podczas przebieranego widowiska. Jak cienie pojawiają się sylwetki prawdziwych bohaterów tamtych wydarzeń.
Za wesołą, nadaktywną młodzieżą majaczą postacie młodych-starych, którzy przyszli tu z kilkoma klasami szkoły skończonej jeszcze przed wojną. Za animatorami kultury i pasjonatami historii przebranymi w mundury stoją cienie tych, którzy może też byli z powołania animatorami i pasjonatami, ale musieli strzelać z prawdziwej broni i dawać odpór faszystowskiemu zdziczeniu. Za aktorami, wszczynającymi zamieszki, wysiedlanymi i zasiedlanymi, prawdziwi nowi i starzy mieszkańcy Lubania, przeorani wojenną traumą, krzywdą, winą i karą, usiłujący w jednym wielkim niedostatku zapewnić byt swoim rodzinom. Mam w rękach egzemplarze kserokopii gazety „Na straży”, relacjonującej procesy zbrodniarzy wojennych, domagającej się sprawiedliwości za los, jaki ludzie zgotowali ludziom. Naciskającej na jak najszybsze wysiedlenie wszystkich Niemców z miasta. Gazety piętnującej zatrudnianie Niemców w państwowych przedsiębiorstwach i niemieckie dzieci żebrzące na ulicach. Napominającej mało przyjazne obywatelom urzędy. Sprawozdającej wszystko co tworzyło zręby nowego Lubania. Pełnej osobistych refleksji błyskotliwego poety, tłumacza, aktora i reżysera, Włodzimierza Boruńskiego, stryjecznego brata Juliana Tuwima. Gazety zamkniętej w roku 1946.
Po pięćdziesięciu latach skserowane kartki rozchodzą się jak świeże bułeczki. Wszyscy chcą je mieć.
(Anna Łagowska – redaktor naczelna „Ziemi Lubańskiej”)
Z dnia: 2015-10-06, Przypisany do: Nr 18(521)